Obok znanego pejoratywnego określenia „polska gospodarka" („Polnische Wirtschaft") również „polskie drogi" były za granicą powodem do wstydu. Wystarczyło, że Niemiec czy Holender przejechał się A18, zwaną „najdłuższymi schodami Europy", by wracając na lawecie, nie miał z naszego kraju dobrych wspomnień. Jeszcze do 2012 r. Warszawa, stolica prawie 40-milionowego kraju, nie miała łączności autostradowej ze światem.
Czytaj także: Podrożeje budowa dróg, zabraknie rąk do pracy
Po oddaniu w ubiegłym roku 450 km tras ekspresowych jesteśmy w punkcie przełomowym, mamy wreszcie sieć drogową z prawdziwego zdarzenia. Zamiast 300 km, głównie poniemieckich zrujnowanych dróg w chwili upadku komunizmu, jest to imponujące 4 tys. km autostrad i dróg ekspresowych, przeważnie zbudowanych w ciągu ostatniej dekady – i w dużym stopniu za pieniądze z Brukseli, co warto przypominać krytykom Unii Europejskiej, których się ostatnio namnożyło. Mamy piątą co do długości sieć tras szybkich w Europie i nie psujmy sobie nastroju tym, że dominują u nas ekspresówki o znacznie gorszych parametrach niż autostrady (np. węższe od nich, o większym za to dopuszczalnym kącie nachylenia i zakrętów).
Niestety, budowa dróg w Polsce nie jest usłana różami. Zbytnie uzależnienie od unijnej pomocy skutkuje tym, że mieliśmy górki (kiedy pieniądze płynęły) i dołki (kiedy perspektywa się kończyła). Dla firm drogowych był to prawdziwy rollercoaster – najpierw miały kłopoty z brakiem zamówień i zwalniały ludzi, by w kolejnych latach nie wyrabiać się z pracą i często padać pod ciężarem rosnących za sprawą kumulacji prac cen surowców i robocizny. I tak w koło Macieju. W efekcie polskie drogi są naznaczone trupami firm budowlanych, zwłaszcza polskich podwykonawców i opóźnieniami. Inne firmy przetrwały, ale często musiały zejść z placu budowy. Co gorsza, takie sytuacje będą w tym roku się pewnie powtarzać, bo na błędach się nie uczymy.
Do tego trzeba dodać chaotyczny sposób prowadzenia inwestycji. Zamiast robić je całościowo, np. całą trasę z Warszawy do Krakowa i przerzucać siły na kolejną trasę, budowano po kawałeczku, co dla kierowców jest prawdziwym koszmarem.