Niemal za każdym razem, gdy powstają nowe listy refundacyjne, zaczyna się zamieszanie. Lekarze i pacjenci żądają, by dopisać potrzebne im leki, urzędnicy obawiają się, że dodatkowych obciążeń nie wytrzyma budżet Narodowego Funduszu Zdrowia. Tym razem zmiana list refundacyjnych nałożyła się na zmianę rządu, więc i chaos jest większy.
Projekt list refundacyjnych, czyli listy leków, do których dopłaca państwo, rząd PiS przygotował kilka tygodni temu. W spisie znalazły się 23 nowe substancje (mogą one występować w różnych dawkach i formie, np. tabletek i zastrzyków).
Według Ministerstwa Zdrowia zmiany mają kosztować budżet NFZ około 220 milionów złotych.
– Chcemy, by pacjenci mieli dostęp do nowych leków. Oczywiście nie udaje nam się załatwić wszystkiego. Na dopisanie do list czekają farmaceutyki na astmę, reumatologiczne, nowe medykamenty na cukrzycę i na ADHD – mówi wiceminister zdrowia Bolesław Piecha. – Jednak znacznie poprawi się sytuacja chorych na padaczkę, schizofrenię, niektóre choroby kardiologiczne. Czekamy na podpis ministra finansów, który jest konieczny, by listy weszły w życie.
Eksperci ostrzegają, że nowe leki będą kosztowały państwo znacznie więcej, niż obliczył rząd