Z Mazur na morza świata

Zaczynali 18 lat temu z siedmioma pracownikami. Dziś bracia Piotr i Wojciech Kotowie w stoczni Delphia Yachts z Olecka zatrudniają 630 osób. Swoje jachty żaglowe sprzedają na całym świecie: od RPA i Nowej Zelandii po Stany Zjednoczone i Kanadę

Aktualizacja: 14.03.2008 05:43 Publikacja: 14.03.2008 05:41

Z Mazur na morza świata

Foto: Rzeczpospolita

W tym roku amerykański magazyn „Cruising World” przyznał polskiemu jachtowi Delphi 33 tytuł „Najlepszej importowej do Stanów Zjednoczonych łodzi roku”.

– Dla naszego 20-tysięcznego miasta taka firma jak Delphia Yachts jest fantastyczną promocją. Ktokolwiek wejdzie na stronę Delphii, to przeczyta o Olecku – cieszy się burmistrz Wacław Olszewski.

Przed 10 laty władze miasta podjęły strategiczną decyzję. Wydzieliły tereny tzw. aktywności gospodarczej, a firmy, które się tam ulokowały, zwolniły na dekadę z podatku od nieruchomości. Bracia Piotr i Wojciech Kotowie na tych właśnie terenach postawili nowy zakład. W ciągu dekady zainwestowali około 40 milionów złotych w jachtowe imperium. Rok do roku firma notowała wzrost produkcji o ok. 20 procent. Dziś pracuje tu ponad 630 osób. Rocznie powstaje ok. 2000 łodzi motorowych i ponad 200 jachtów żaglowych. Oferta liczy 30 produktów.

W 2007 r. Delphia Yachts miała ok. 50 mln zł przychodów ze sprzedaży. Wojciech Kot przyznaje, że do 5 proc. tej kwoty firma przeznacza co roku na promocję i marketing.

– Zakład tworzy dużo miejsc pracy, dzięki czemu młodzi ludzie nie uciekają z Olecka. Do tego oferuje chyba najwyższe zarobki w mieście, co podnosi standard życia, wspiera kulturę, sport. Dlatego zastanawiamy się, czy nie przedłużyć Delphii zwolnienia od podatków. Korzyści przewyższają te kilkaset tysięcy złotych rocznie, które byśmy mieli z podatków – tłumaczy burmistrz Olszewski.

Światowy rynek jachtów i łodzi motorowych zdominowały potężne stocznie z Francji, Anglii czy Niemiec. Dla nich produkuje łódki lub ich części wiele polskich zakładów

– W kraju sprzedajemy ok. 7 produkcji. Reszta jedzie na eksport. Siecią dilerską obejmujemy prawie cały świat. Mamy ponad 50 dilerów. Najwięcej w Skandynawii (13), Australii i Niemczech (po dziewięciu) oraz USA (sześciu). Najpierw sami ich szukaliśmy, a teraz to oni do nas przyjeżdżają. Ostatnio dostaliśmy ofertę od przedsiębiorcy z Turcji. Dla uwiarygodnienia siebie podesłał nam nawet wydruki ze swoich kont bankowych, tak bardzo mu na współpracy zależy – śmieje się Wojciech Kot, który w braterskim tandemie dba o wizerunek firmy, handel i public relations. Młodszy Piotr, z wykształcenia inżynier budowlany, zajmuje się inwestycjami i produkcją, a oficjalnych wystąpień unika.

W 2005 r. wartość produkcji sprzedanej łodzi sportowych i wypoczynkowych wyniosła w Polsce (według GUS) ponad 522 mln złotych. Tylko kilka procent zostało w kraju. W 2006 r. wartość eksportu (jachty, łodzie wiosłowe, kajaki) sięgnęła 566,2 mln zł. Najwięcej kupili Norwegowie (za 112 mln zł), Francuzi (105 mln zł) i Niemcy (82,3 mln zł), ale także np. Polinezja Francuska, Wyspy Owcze, San Marino czy Angola.

Z produkcją na eksport wiąże się największa zmora braci Kotów – zezwolenia na przewóz ponadgabarytowych towarów po Polsce. Musi je mieć firma transportująca łódki. Jedno zezwolenie kosztuje od 313 do 805 zł (zależnie od wielkości łodzi). Wydaje je Generalna Dyrekcja Dróg i Autostrad.

– W Niemczech czy na Węgrzech takie zezwolenie wydaje się w jeden, dwa dni. U nas GDDiA zabiera to dwa – trzy tygodnie, do tego na konkretny tir z numerem rejestracyjnym. Gdy w trasie się zepsuje, potrzebne jest nowe zezwolenie. U nas urzędnik wytycza trasę przejazdu i ustala, ile godzin mamy na jej odbycie. Przez taką biurokrację nie możemy podać klientowi precyzyjnie godziny, a nawet dnia odbioru łodzi. Stajemy się mniej konkurencyjni. Do tego wysokość wszelkich opłat drogowych, transportowych, ubezpieczeniowych to w sumie 8 – 9 tysięcy euro na jednej łodzi. A nasze delphie są i tak o ok. 4 tysięcy euro tańsze od niemieckich czy angielskich w tej samej klasie. Dlatego rentowność produkcji spada. Teraz wynosi około 3 procent – mówi Wojciech Kot.

W tym roku olecka stocznia uruchamia produkcję największego jachtu – Delphii 46. Będzie mieć długość 14 m, ciężar ponad 12 ton, 20-metrowy maszt. W środku przy każdej sypialni będzie oddzielna łazienka. Meble z jasnego afrykańskiego drewna, elektronika z Anglii, silnik 70 – 120 KM firmy Volvo.

W ciągu dekady Piotr i Wojciech Kotowie zainwestowali ok. 40 mln zł w swoje jachtowe imperium. Rocznie produkują ok. 2000 łodzi motorowych i ponad 200 jachtów żaglowych. Oferta liczy 30 produktów

– Prace, konsultacje, próby, projektowanie trwały dwa lata. Wyszła łódź prosta i elegancka, wysokiej klasy – mówi projektant Andrzej Skrzat.Ekspert Jerzy Klawiński tak tłumaczy sukces oleckiej stoczni: bracia Kotowie mieli pomysł, śmiało potrafili wchodzić tam, gdzie inni się bali, a przede wszystkim mieli wizję. Dostrzegli, że w segmencie średnich jachtów żaglowych mogą światu zaproponować nowoczesny produkt.

– Gdy niedawno zwiedzałem stocznię braci Kotów, byłem pod wrażeniem wielkości inwestycji i produkowanych tam łódek. Warto podkreślić, że Kotowie robią własne konstrukcje jachtów żaglowych i sprzedają je w świecie pod polską marką – mówi kapitan Krzysztof Baranowski.

Takie podejście do żeglarskiego biznesu jest trudne, bo światowy rynek jachtów i łodzi motorowych zdominowały potężne stocznie z Francji, Anglii czy Niemiec. Dla nich produkuje łódki wiele polskich zakładów, ale klient kupujący taki jacht na zachodzie Europy nigdy się nie dowie, że to produkt z Polski.

– Polscy producenci to kilka dużych firm, kilka średnich oraz kilkuset tzw. garażowców, którzy produkują i sprzedają głównie na rynku krajowym. Większość stoczni ulokowała się w małych miejscowościach, bo tam było łatwo o pracowników – tłumaczy Jerzy Klawiński, ekspert żeglarskiej branży, sekretarz redakcji magazynu „Żagle”. Nasze duże i średnie stocznie produkują na eksport albo gotowe łodzie często sprzedawane pod marką zagranicznej firmy, albo laminatowe skorupy, które potem na Zachodzie się wyposaża.

Bracia Kotowie wybrali inną drogę.

W rodzinie Kotów jeziora obecne były zawsze. Mieszkali w Mrągowie w domu otoczonym wodą.

– Mając kilkanaście lat, wyremontowaliśmy starą łódkę Słonkę. Każde wakacje spędzaliśmy na wodzie. Robiliśmy kursy żeglarskie, mamy stopień sternika morskiego – mówi Wojciech Kot.

W 1989 r. Wojciech, z zawodu inżynier rolnik (prowadził duże gospodarstwo hodowlane), zaangażował się w politykę i działalność Komitetów Obywatelskich. W pierwszych wolnych wyborach został burmistrzem Olecka. W tym czasie Piotr już robił łódki w niewielkim zakładzie.

– Podczas wspólnego rejsu stwierdziliśmy, że łódki to jest przyszłościowy biznes – mówi Wojciech Kot o początkach Wytwórni Sprzętu Sportowego.Zatrudnili siedem osób i robili małe (2,6 m dł.) łódki oraz laminaty dla przemysłu. Przełomem w wypłynięciu na szersze wody stała się zmiana nazwy na Sportlake i rozpoczęta w 1991 r. produkcja jachtu Sportina, zaprojektowanego przez warszawskiego projektanta Andrzeja Skrzata.

– To był czas, kiedy padały duże państwowe stocznie i na rynku zrobiła się luka. Postanowiliśmy wejść z własnym produktem, trochę nie zdając sobie sprawy, że wkraczamy na trudny teren – przyznaje Wojciech Kot.W Niemczech nawiązali kontakt z braćmi Jabłońskimi. Karol to wielokrotny mistrz świata w bojerach i wybitny żeglarz (w 2007 r. z syndykatem hiszpańskim zajął 4. miejsce w ostatniej edycji Pucharu Ameryki); Hubert do dziś jest dilerem oleckiej stoczni na kraje niemieckojęzyczne.

– Niemcom nasz jacht się spodobał. Zaczęli go sprzedawać jako swój. Podczas gdy proces rejestracji w polskim urzędzie patentowym trwał latami, nasz były niemiecki sprzedawca wystąpił o rejestrację do urzędu niemieckiego i dostał ją w trzy miesiące – opowiada Wojciech Kot.

– Jeszcze w 2000 r. podczas targów BOOT w Düsseldorfie niemiecki sprzedawca zapewniał, że poczciwe oleckie sportiny to „echte deutche Erzeugnisse” (prawdziwe niemieckie produkty) – wspominał na łamach miesięcznika „Volvo” Jerzy Klawiński.

Z tej surowej lekcji międzynarodowego biznesu bracia Kotowie wyciągnęli właściwe wnioski. Z firmy Sportlake, która z nazwy kojarzyła się z jeziorami, zrodziła się Delphia Yachts i nowy produkt – jacht żaglowy średniej wielkości Delphia 33 (projekt także Andrzeja Skrzata). Bracia zadbali o ochronę patentową marki.

– Do stworzenia i wypromowania własnej marki trzeba mieć odpowiedni kapitał. Nasze banki nie stwarzają stoczniom korzystnych możliwości kredytowych, dlatego trzeba to robić w inny sposób. Bracia Kotowie produkują dużo łodzi motorowych na zamówienie amerykańskiego klienta i dzięki temu zdobywają kapitał na rozwój – tłumaczy Skrzat.

Australijczyk Andy Brennan właściciel Delphi 40 o nazwie „Jenzmine V1”, który na morzach przepłynął 750 tys. mil morskich, wystawił polskiej łódce entuzjastyczną opinię: „Jest szybka i stabilna na morzu, przy tym wygodna.

– Mąż kocha tę łódkę, ciągle o niej opowiada. Wkrótce sama na niej też popłynę – mówi „Rz” Jenny Brennan.

W tym roku amerykański magazyn „Cruising World” przyznał polskiemu jachtowi Delphi 33 tytuł „Najlepszej importowej do Stanów Zjednoczonych łodzi roku”.

– Dla naszego 20-tysięcznego miasta taka firma jak Delphia Yachts jest fantastyczną promocją. Ktokolwiek wejdzie na stronę Delphii, to przeczyta o Olecku – cieszy się burmistrz Wacław Olszewski.

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację