Nie po raz pierwszy okazało się, że wielu ludzi ma wspaniałe pomysły na wyjście z kryzysu. Identyczna sytuacja miała miejsce na początku transformacji, kiedy to roiło się od fantastycznych pomysłów na jej przebieg, poczynając od szukania tzw. trzeciej drogi. Po znaczącym zaawansowaniu transformacji dzisiejsze pomysły nastawione są raczej na naprawianie różnych elementów polityki gospodarczej.
Trzeba przyznać, że tym razem niewiele jest pomysłów całkowicie niedorzecznych. Proponuje się natomiast na ogół rozwiązania populistyczne, które w dalszej perspektywie mogłyby przynieść więcej szkody niż pożytku.
Związkowcy lansują stymulowanie popytu krajowego przez różne podwyżki wynagrodzeń, w tym przez podnoszenie ustawowego wynagrodzenia minimalnego. Zapominają jednak, że jest to najlepszy sposób na stymulowanie bezrobocia, a nie popytu.
Z wielu stron słychać też nawoływania do powiększania deficytu budżetowego. Słuchanie tego rodzaju sugestii doprowadziłoby do dalszego zadłużania się kraju, a także do ograniczania możliwości realizowania poprzez budżet jakiejkolwiek polityki strukturalnej bądź rozwojowej. Udział wydatków sztywnych, zdeterminowanych ustawami, urósłby bowiem do niemal 100 procent.
Oburzenie wielu wywołuje niechęć rządu do bezpośredniego dofinansowywania banków czy przedsiębiorstw. Niewątpliwie zaraźliwy jest tu przykład różnych krajów rozwiniętych gospodarczo, w których wprowadza się pewne rozwiązania rodem z realnego socjalizmu. Kraje, które przeprowadzają takie działania, muszą się liczyć z ich konsekwencjami w przyszłości. Doświadczenie pokazuje, że przedsiębiorstwa otrzymujące subsydia mają duże kłopoty z uzyskaniem samodzielności gospodarczej. Ponadto tworzą się w ten sposób mało edukacyjne precedensy prowadzące do braku dbałości o efektywność i skłaniające do ubiegania się o pomoc publiczną w razie pojawienia się problemów.