Wśród wielu modeli zarządzania ryzykiem zwróciłbym uwagę na cztery:
1. Model ryzyk-fizyk. Jest to bardzo uproszczona metoda analizy, bazująca na intuicji, strzępkowej wiedzy, przypadkowej informacji i sprowadzająca się do stwierdzenia: jakoś to będzie. Wbrew intuicyjnemu przekonaniu jest ona rozpowszechniona bardziej, niż można by sądzić po jej siermiężności. Stosują ją nie tylko gospodarstwa domowe do kupowania działek w odległych od miejsca zamieszkania regionach, ale i fundusze inwestycyjne.
2. Model porównawczo-naśladowczy. Polega na śledzeniu, co robi kilka wybranych instytucji operujących w tym samym segmencie rynku. I mimo prowadzenia własnych badań, analiz i statystyk podejmuje się decyzje takie jak to, kogo uznajemy za wzorcotwórczego. Model opiera się na podstawowym założeniu: oni wiedzą, co robią. Model jest bardzo rozpowszechniony i ma charakter policentryczny, co oznacza, że różne segmenty rynkowo-instytucjonalne mają swoich liderów.
3. Model dochodzeniowo-spiskowy. Bazuje na paradygmacie, że w zasadzie w biznesie ryzyko nie istnieje. Jeśli zdarzy się jakaś strata, którą często nazywa się zrealizowaniem się ryzyka, to dla zwolenników tego modelu jest to wynik przekrętu lub spisku. Zresztą sama strata ma charakter wątpliwy, bo jest to tylko zniknięcie pieniędzy z widocznego miejsca i pojawienie się ich w innym, wiadomym już tylko autorom przekrętu lub spisku. Dlatego hasłem symbolem tego modelu jest pytanie: gdzie się podziała kasa?
4. Model behawioralnego stres testu. Właściwie jest to nakładka na inne modele, z dodatkowym ograniczeniem, że dotyczy wydatkowania nie swoich pieniędzy. Można ją sprowadzić do prostego pytania skierowanego do podejmującego albo rekomendującego decyzję kredytową lub inwestycyjną: Czy zrobiłby pan/pani ten deal, wykładając własne pieniądze? Zapytany reaguje zwykle pytaniem na pytanie: Mam odpowiedzieć szczerze? Model ten wymaga jeszcze badań empirycznych, bo nie ma na razie żadnych statystyk.