[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/12/14/lukasz-rucinski-po-uszy-w-gazie/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Pomysł już ma – pobuduje elektrownie gazowe i w nich spali nadwyżki surowca. Cały naród zresztą będzie przestawiać się na gazową energetykę, bo to tanie (przynajmniej na poziomie budowy infrastruktury) i na tyle ekologiczne, by bez bólu spełnić wymyślone w Brukseli normy emisji. Jest tylko jeden problem – surowiec do tych zakładów będziemy musieli importować. I nie chodzi tu nawet o kwestie bezpieczeństwa energetycznego.
Za 20 lat, gdy zgodnie z rządową prognozą zużycie gazu w Polsce wzrośnie o 40 proc., świat może wyglądać zupełnie inaczej niż obecnie. Na południu Europy będzie cicho szumieć gazociąg Nabucco, Iran stanie się świecką demokracją, a Gazprom zwyczajną dużą firmą, w której 90 proc. akcji będzie w rękach prywatnych inwestorów. Nawet gdyby powstał gazowy OPEC, to przecież z takim kartelem też da się żyć, tak jak teraz można żyć z jego naftowym odpowiednikiem.
Tylko jedna rzecz się nie zmieni – żądza zysku. Teraz w kułak śmiejemy się z prognoz, które ledwie ponad rok temu mówiły o baryłce ropy po 200 dolarów. Ale gdy te przepowiednie wygłaszano, nikt się nie śmiał – taki scenariusz wydawał się całkiem prawdopodobny. I nie dlatego, że się obawiano ograniczenia produkcji przez OPEC. O cenach decydowały spekulacje. I gdy tylko kryzys oklapnie, spekulacje wrócą, ropa znów pójdzie w górę, a za nią ceny gazu.
PGNiG niewiele to musi obchodzić – kupi drożej, sprzeda drożej. Ale wszystko co dotyczy gazu w Polsce jest i tak w rękach rządu. A od niego mamy prawo wymagać bardziej przemyślanego biznesplanu.