Dzisiaj to właśnie Volcker przewodniczy grupie doradców ekonomicznych Baracka Obamy i wszystko wskazuje, że będzie autorem przełomowej reformy amerykańskiego, jeśli nie światowego, rynku bankowego. Ma ona polegać na uniemożliwieniu bankom, które skorzystały ze wsparcia finansowego państwa, prowadzenia ryzykownych operacji na rynkach kapitałowych. Nie wolno im będzie również zarządzać funduszami wysokiego ryzyka.
Początkowo amerykańska prasa podważała jego wpływ na prezydenta. Volcker odpowiadał: – Po pierwsze nie mam żadnych wpływów. To oczywista nieprawda, ponieważ Volcker, sam demokrata był szefem grupy doradców ekonomicznych Obamy w czasie kampanii wyborczej. Przegrał wprawdzie z Larrym Summersem i nie został dyrektorem Narodowej Rady Ekonomicznej, ale Obama słucha go jak mało kogo. Jego poglądy popierają również noblista Joe Stiglitz i Mervyn King, prezes Banku Anglii.
Volcker jak czołg przebija się przez lobbystów wynajętych przez wielkie banki komercyjne, którzy oskarżają go, że jest zwolennikiem nadmiernych regulacji. Ich zdaniem znacznie lepiej byłoby, gdyby reforma przeszła w wersji „light”.
Volcker mówi, że chodzi o to, by banki inwestycyjne mogły upadać. – Zostawmy rynki kapitałowe, gdzie nikt nie będzie mógł liczyć na pieniądze rządu. Niech sobie zarabiają, ryzykują, nikt im w tym nie będzie przeszkadzał. Ale chrońmy banki komercyjne – mówi Volcker.
Wczoraj swój projekt, już jako dokument rządowy, przedstawił w Senacie USA. W ten sposób jego zdaniem świat ochroni się przed finansową katastrofą, której świadkami byliśmy przez ostatnie półtora roku. Na liście instytucji, które miałyby zrezygnować z ryzykownej gry, są AIG, Citigroup i Bank of America.