[srodtytul][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/06/06/elzbieta-glapiak-nieodpowiedzialne-slowa-politykow/]Skomentuj na blogu[/link][/srodtytul]
To ich źle dobrane słowa mogą wywołać zlecenia sprzedaży waluty i przeceny akcji. Po drugiej stronie monitora w Londynie czy w Nowym Jorku siedzi diler walutowy, a nie specjalista ds. lokalnych konfliktów politycznych w danym kraju. Na Węgrzech kilka lekcji gry z inwestorami ewidentnie by się przydało. Choć i w Polsce np. sprzeciw wicepremiera Waldemara Pawlaka wobec kandydatury Marka Belki na szefa NBP dla inwestorów zagranicznych jest kompletnie absurdalny. Dobrze, że przynajmniej u nas przedstawiciele koalicyjnego rządu w przededniu wyborów prezydenckich nie zaczęli mówić o bankructwie kraju, tak jak miało to miejsce na Węgrzech. Budapeszt to nie Ateny, ale deklaracje Węgrów podkopały zaufanie inwestorów nie tylko do ich własnego kraju, ale i do wszystkich państw w naszym regionie. W tym także do Polski, czego efektem było osłabienie naszej waluty.
Czy taki efekt chcieli uzyskać politycy? Wątpię, rozpoczęli niebezpieczną grę, w której zamierzali pokazać u siebie w kraju, że to tylko oni na wszystkim się znają– wyprowadzą finanse publiczne na prostą, a wszystko, co złe, Węgry zawdzięczają poprzedniej ekipie politycznej. Jeśli ktoś z rządu mówi o bankructwie kraju, reakcja musiała być nerwowa.
Sytuacja Węgier nie jest idealna, ale rozpoczęte przed dwoma laty reformy przyniosły już pozytywne skutki. Do Grecji im jeszcze daleko. Konsekwencje tego faux pas węgierskiej centroprawicy pokazują jednak, jak małe znaczenie z perspektywy międzynarodowego kapitału mają lokalne spory polityczne. W Polsce warto o tym cały czas pamiętać.