[b]Rz: W jakim stopniu kryzys euro może wpłynąć na Unię Europejską jako projekt polityczny? Wspólna waluta miała być filarem owego projektu. Tymczasem widzimy na nim coraz więcej pęknięć…[/b]
Szczerze mówiąc, zawirowania wokół euro nie mogą zaszkodzić unijnemu projektowi politycznemu, bo takiego projektu wciąż nie ma. Choć osobiście bardzo bym chciał, by powstał. Owszem, widzimy dzisiaj zalążki wspólnej polityki zagranicznej UE, ale oprócz tego niewiele więcej. Europejscy przywódcy nie wytworzyli dotąd wspólnej wizji politycznej Unii. Możemy jedynie mówić o ściślejszej integracji w niektórych wąskich sferach związanych z funkcjonowaniem wspólnej waluty: kryzys euro wywołał m.in. dyskusję na temat unijnej kontroli budżetów narodowych. Nie ma zatem wielkiego politycznego projektu, bo nikt nie ma nawet ochoty, by o tym myśleć. W dłuższym okresie jednak Europejczycy mogą się obudzić, gdy się zorientują, że światem zaczynają rządzić już nie tylko Amerykanie i Chińczycy, ale i Rosjanie, Brazylijczycy czy Hindusi. Musimy jeszcze poczekać na efekty zmian, które wprowadza traktat lizboński. Skuteczność Unii zawsze zależała od skuteczności jej instytucji. Dzisiaj np. łatwo jest krytykować baronessę Ashton za sposób, w jaki kieruje Służbą Zewnętrzną, jak obsadza stanowiska. Ale za pięć lat może się okazać, że to dobrze działająca agenda, bardzo przydatna dla całej Unii i poszczególnych państw członkowskich.
[b]Kanclerz Angela Merkel, chcąc ratować euro, zaproponowała poprawkę do traktatu lizbońskiego. Pomysł początkowo został przyjęty chłodno przez większość europejskich liderów, potem jednak uznano tę zmianę za konieczność. Niemcy zapewniają, że sam proces zmiany traktatu będzie łagodny i obędzie się bez żmudnych ratyfikacji przez parlamenty narodowe czy referendów. Czy pan w to wierzy?[/b]
Od początku uważałem, że ponowne rozpoczynanie debaty nad traktatem doprowadzi Unię do katastrofy. Z drugiej jednak strony Niemcy mają rzeczywiście szansę przeprowadzić wszystko w sposób szybki i bezbolesny. Oczywiście istnieje pewne ryzyko, że tak się nie stanie. Nie wiemy np., jak się zachowa prezydent Czech Vaclav Klaus, który w każdej chwili może zrobić Unii jakąś niespodziankę. Mało tego: uproszczony proces ratyfikacji, jaki proponują Niemcy, jest akurat w prawodawstwie czeskim – paradoksalnie – dużo bardziej skomplikowany niż zwykła ratyfikacja. Czesi mogą więc być problemem.
[b]Irlandczycy?[/b]