A jednak doszło do tego i cały świat zastanawia się nad konsekwencjami decyzji agencji Standard & Poor's, która zresztą zrobiła to, co od pewnego czasu zapowiadała. Uznała, że działania amerykańskich polityków nie doprowadzą do znaczącego zmniejszenia długu Stanów Zjednoczonych. Ten zimny prysznic jest najlepszą oceną decyzji o podwyższeniu limitu długu docelowo nawet o ponad 2 bln dol. To, co zdaniem polityków było wyrazem odpowiedzialności, według agencji potwierdza spadek stabilności i przewidywalności instytucji publicznych za oceanem.
S&P, wiedząc, jaka jest waga tej decyzji, ogłosiła ją na sam koniec tygodnia, już po piątkowym zamknięciu światowych rynków kapitałowych. Dała tym samym niejako czas inwestorom na ocenę sytuacji, a politykom na ogłoszenie planu działań, które zażegnają panikę, jaka może nastąpić dziś na największych rynkach, a jednocześnie poprawią kondycję finansów publicznych. Ale czy można mieć nadzieję, że politycy szybko poradzą sobie z zaszłościami? Śmiem wątpić.
Dowodem ich niepokoju były piątkowe konsultacje liderów Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Na razie politycznych liderów jednoczy walka z agencjami ratingowymi, których decyzje mogą podnieść koszty zaciągania państwowych długów. Natomiast dziś próbę uspokojenia rynków podejmą ministrowie finansów państw G7.
Obecny kryzys spowodował, że nic nie jest już pewne. Inwestując w obligacje rządowe, trzeba się liczyć z możliwością strat, a najwyższa wiarygodność kredytowa nie jest już domeną Waszyngtonu. Bo niby dlaczego Stany miałyby być lepiej oceniane od tych, którzy odnoszą się ostrożniej do swoich długów?
W amerykańskich filmach zazwyczaj jest tak, że sytuacja wydaje się tragiczna i bez wyjścia, ale potem zwykle wszystko kończy się happy endem. W tym przypadku znane będzie na razie tylko zakończenie kolejnego odcinka. Przyniosą je poniedziałkowe wydarzenia na rynkach finansowych.