Stało się w piątek nomen omen 13 stycznia. To drugie tak mocne – choć tym razem zbiorowe – uderzenie S&P po wcześniejszej redukcji potrójnego A dla USA.

W przypadku Francji to właściwie już druga obniżka jej ratingu z najwyższego poziomu AAA. Ta sama agencja 10 listopada ubiegłego roku rozesłała do części klientów notę informującą o cięciu oceny wiarygodności Francji. Wtedy szybko się z niej wycofała, zrzucając winę na błąd komputera. Teraz to już fakt.

W decyzji S&P najważniejszy może się okazać jej wpływ na zdolność ratowania krajów strefy euro przez Europejski Fundusz Stabilności Finansowej. A jego możliwości zależą właśnie od poziomu wiarygodności m.in. Paryża. Sytuację ratuje podtrzymanie oceny Berlina.

Weekend zapewne przyniesie masę wypowiedzi europejskich polityków, którzy uznają decyzję S&P za błąd. Ale ile było już gróźb ze strony agencji i międzynarodowych instytucji, że Unia ma np. dziesięć dni na rozwiązanie kryzysu. A do wyjścia z tarapatów wciąż daleko. Politycy zjeżdżają na kolejne szczyty do Brukseli, a negocjacje w sprawie prawdziwego rozwiązania trwają. Widać więc, że to tylko pudrowanie strefy euro. Tylko, kto da się na to nabrać? Akcja S&P powinna zachęcić polityków do szybszych działań. Ale ile już było tych zachęt?

Jeśli ktoś miał nadzieję, że niedawne pożyczenie przez EBC bankom 489 mld euro rozwiąże problemy strefy euro, musi zrewidować prognozy. Będzie ciekawie. O aktywności EBC jako ratownika na rynku zapewne jeszcze nieraz usłyszymy.