W serialu „07 zgłoś się" jest odcinek „Major opóźnia akcję", gdzie pokazana jest organizacja przemytu za wielkie pieniądze za pomocą perfekcyjnie zorganizowanej siatki zleceń. Gdy w Polsce gruchnęła wieść o tym, że mamy gaz łupkowy, dzięki któremu – teoretycznie – moglibyśmy uniezależnić się od dostaw gazu z Rosji na ok. 300 lat, od razu pojawiły się informacje, że ekolodzy za rosyjskie pieniądze mogliby skutecznie blokować te inwestycje.
Kiedyś ekolodzy wspinali się na kominy elektrowni, by sprzeciwić się spalaniu węgla, paliwa emitującego najwięcej CO2. Dziś wolą wytykać błędy w decyzjach środowiskowych, głównie w sądzie. Czemu nie wytkną ich już podczas konsultacji społecznych danego projektu? Tylko dlatego, że błąd powstaje np. przy późniejszej pracy urzędników? A może dlatego, że takie doradztwo to droga sprawa, więc lepiej zarobić na walce w sądzie? Dziś organizacje ekologiczne to prężnie działające firmy, których funkcjonowanie rządzi się prawami rynku. I o ile w większości przypadków ekolodzy raczej krytykują błędy, przez co zmieniane są projekty, to czasem udaje im się zablokować inwestycje (tak uratowali Dolinę Rospudy przed obwodnicą Augustowa) lub do tego dążyć (np. w przypadku głośnego „nie" dla potencjalnej budowy kopalni odkrywkowej i elektrowni pod Legnicą, gdzie mamy największe w Europie złoża węgla brunatnego).
Dziś ekolodzy są bardziej przyjaźni dla gazu, który emituje ok. 30 proc. mniej CO2 niż węgiel. Ale jednocześnie krytykują też nieemisyjne wiatraki, bo mogą zagrozić ptakom. Dlatego mam wrażenie, że czasem zamiast ekologii mamy już do czynienia z ekologiką.