Kiedy ostatni raz mogliśmy się cieszyć z tego, że za euro płacimy mniej niż 4,3 zł? Odpowiadam: w październiku. Coś pozytywnego należy się również osobom spłacającym kredyty denominowane we frankach – obecny kurs wynoszący ok. 3,55 zł jest najmocniejszy od ponad dwóch miesięcy.
Z czym należy wiązać umocnienie naszej waluty? Niestety, tylko wyjątkowi optymiści tłumaczyliby je dobrą – szczególnie na tle Europy Zachodniej – kondycją naszej gospodarki. Niby wzrost jest ciągle mocny. Niby budżet w stosunkowo dobrej sytuacji. Niby warto inwestować w naszym kraju, a więc wymieniać dewizy, „produkować" w ten sposób popyt na naszą walutę i prowadzić do jej umocnienia.
Rzeczywistość jest jednak nieco inna.
Pomaga nam obecna względna stabilizacja w strefie euro. Hurtowa obniżka ratingów dla członków eurolandu była ostatnią z serii złych wiadomości. Grecja jest już chyba spisana na straty i mało kto się nią przejmuje. Większe znaczenie ma to, że Europejski Bank Centralny zaczął zalewać rynek gotówką. Ta gotówka wprawdzie w dużej części do niego wróciła w postaci depozytów banków komercyjnych. Ale część musi znaleźć ujście. Gdzie? Na przykład we w miarę stabilnych krajach, niedaleko granic strefy euro. Takich, jak Polska.
Wniosek? Choćbyśmy robili wszystko, żeby złoty błyszczał na światowych rynkach świadcząc o sile i konkurencyjności naszej gospodarki, w gruncie rzeczy niewiele od nas zależy. Więcej od tego, co dzieje się w strefie euro. Życzmy sobie, żeby tamtejszym politykom wystarczyło wyobraźni, by uratować siebie, a przy okazji ochronić i nas.