Bankowcy twierdzą oczywiście, że tak. Do BZ WBK (najnowsza twarz – Antonio Banderas) przychodzą ponoć klienci, skuszeni jego udziałem w reklamie. Nie wiem, jak jest w przypadku Majewskiego, ale największy bank w Polsce przyciąga klientów nie tyle znaną postacią w reklamach, ale... No właśnie, czym? Liczbą oddziałów i agencji, siecią bankomatów, czasem też ofertą (przyzwyczajeniem i znajomością nazwy bodaj czy nie częściej).

No właśnie: marka. Jeśli nie jest znana, to trzeba ją przybliżyć. Najlepiej znaną postacią. Na pewno? A może spróbować powalczyć ofertą, czymś nietypowym w bankowości (na przykład szybkością przyznawania kredytu, i to nie od momentu złożenia wszystkich dziesiątków dokumentów, ale właśnie ograniczeniem ich liczby). Zamiast Juliette Binoche – kredyt w dwa dni od pierwszej wizyty w banku. Zamiast epatowania kolejną kartą kredytową – próba pozyskania klienta życzliwą windykacją.

I może wziąć przykład z takiego sektora polskiej bankowości, który ma jedną trzecią oddziałów i agencji, ponad 10 mln klientów – i jest im (przynajmniej sporej części) faktycznie bliski. Bo pani Kazia, specjalistka ds. kredytów banku spółdzielczego w Mszczonowieścicach robi po pracy zakupy u jednej swojej klientki, strzyże się u drugiej, a kredyt sąsiadki rozpatrywała trzy dni. I ten kredyt jest spłacany regularnie!