No i mamy kolejny dowód bałaganu w służbie zdrowia, kolejny medialny skandal, kolejnych oburzonych pacjentów, kolejnego wzywanego do raportu ministra, kolejne podejmowane pod presją mediów decyzje, kolejne krokodyle łzy wylewane przez oburzonych polityków, kolejną polityczną burzę wywołaną sytuacją w polskich szpitalach.
Służba zdrowia od dawna jest koszmarem polskiej polityki. Od lat działa to w ten sam sposób. Kiedy tylko pod Kancelarią Premiera pojawiają się protestujące pielęgniarki, buntują się lekarze, strajkują zadłużone szpitale albo gwałtownie oburzają się pacjenci i media, odpowiedzią stają się jak najszybciej podejmowane, doraźne decyzje. Zazwyczaj oznaczające zamiatanie śmieci pod dywan – lekarzom dorzuca się coś do pensji, szpitalom pokrywa się długi, Narodowy Fundusz Zdrowia wysupłuje skądś pieniądze na dodatkowy import leków.
Nie ma zresztą co się dziwić – wszyscy pamiętają falę niechęci, która zmiotła zaufanie dla rządu Jerzego Buzka wówczas, gdy w odpowiedzi na protesty próbował on bronić wprowadzonej przez siebie reformy. I nikt nie ma ochoty, aby ten gigantyczny polityczny błąd powtarzać.
Problem leży jednak w tym, że jest to droga donikąd.
Po pierwsze, polska publiczna służba zdrowia jest dziś praktycznie workiem bez dna. Z kilku powodów.