Hiszpańska duma

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Publikacja: 15.06.2012 05:53

Strefa euro zgodziła się udzielić pomocy finansowej kolejnemu zadłużonemu krajowi Południa – dumnej Hiszpanii. Tym razem jednak posłużono się zupełnie inną konstrukcją programu pomocowego niż dotąd.

Do tej pory, gdy jakiś kraj strefy euro tracił zaufanie ze strony rynku i znajdował się w trudnej sytuacji, czekała go niezwykle przykra, upokarzająca i bolesna procedura. Przede wszystkim rząd musiał otwarcie przyznać, że grozi mu bankructwo, i zwrócić się do pozostałych krajów o finansowe wsparcie. To już czyniło z niego petenta (co nigdy nie jest przyjemne), na dodatek narażając na natychmiastową utratę resztek wiarygodności finansowej na rynku. Co gorsza, petent musiał cierpliwie czekać na to, jaką decyzję podejmą bogaci pożyczkodawcy oraz jakich zażądają w zamian wyrzeczeń i oszczędności, co często określano mianem „dyktatu".

„Dyktat" wiązał się też z upokarzającą procedurą kontroli prowadzonej przez rząd polityki ze strony straszliwej trojki (przedstawicieli Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego). A jakby tego nie było dość, kraj musiał na ulicach własnych miast walczyć z demonstrantami sprzeciwiającymi się zarówno narzuconym w umowie oszczędnościom, jak samemu „dyktatowi".

Hiszpania jako pierwszy kraj strefy euro wywalczyła sobie znacznie bardziej komfortowe warunki pomocy finansowej. Przede wszystkim nie będzie ona udzielana rządowi, ale bezpośrednio bankom hiszpańskim – co w znacznej mierze zdejmuje z rządu odium bankruta i nie pogarsza wskaźników długu publicznego. Poza tym „dyktat" w stosunku do własnych banków znacznie łatwiej przełknąć niż w stosunku do swojego państwa, zwłaszcza że w dzisiejszych czasach mało kto współczuje bankierom. A co najważniejsze, w takiej sytuacji w zasadzie unika się dyskomfortu tworzonego przez zewnętrzną kontrolę prowadzonej przez rząd polityki oszczędnościowej.

Dlaczego Hiszpania została potraktowana o niebo łagodniej od Grecji, Portugalii czy Irlandii?

Pierwsza część odpowiedzi jest prosta: bo Hiszpania to kraj wielki i odgrywający w strefie euro znacznie większą rolę od dotychczasowych odbiorców pomocy. PKB Hiszpanii to 12 proc. całego PKB strefy euro i dwa i pół razy więcej niż łączny PKB Grecji, Portugalii i Irlandii. Innymi słowy, Hiszpania mogła negocjować w sposób twardszy, licząc na swoją mocniejszą pozycję. I na wspólny interes, by nie naruszać rynkowej wiarygodności kraju.

Po drugie, Hiszpania to nie Grecja. Jest to potężna gospodarka, obciążona znacznie mniejszymi długami. Co również ważne, Hiszpania sama wprowadziła surowy program oszczędnościowy, dzięki któremu wprawdzie stopniowo i bardzo powoli, ale jednak ma szanse stopniowo zmniejszyć niezrównoważenie gospodarki. A ponieważ kraj zmaga się z bolesną recesją (24 proc. bezrobocia!), mało kto oczekuje od niego radykalnego przyspieszenia realizacji programu stabilizacyjnego.

Wreszcie po trzecie, strefa euro nie jest tą samą strefą, którą była kilka tygodni temu. Po zwycięstwie wyborczym Hollande'a we Francji Niemcy są w niej bardziej osamotnione, niż były poprzednio. Mają oczywiście dość siły na to, by narzucić innym krajom swoją wizję polityki gospodarczej, ale wolą to robić w sposób wzbudzający mniej sprzeciwów i kontrowersji.

Słowem, były powody, by Hiszpanię potraktować łagodniej, a przede wszystkim, by nie urażać jej powszechnie znanej dumy. Ale czy taki gest zostanie przez Madryt właściwie wykorzystany i przysłuży się rozwiązaniu problemów strefy euro, czy też będzie dokładnie odwrotnie – dopiero zobaczymy.

Strefa euro zgodziła się udzielić pomocy finansowej kolejnemu zadłużonemu krajowi Południa – dumnej Hiszpanii. Tym razem jednak posłużono się zupełnie inną konstrukcją programu pomocowego niż dotąd.

Do tej pory, gdy jakiś kraj strefy euro tracił zaufanie ze strony rynku i znajdował się w trudnej sytuacji, czekała go niezwykle przykra, upokarzająca i bolesna procedura. Przede wszystkim rząd musiał otwarcie przyznać, że grozi mu bankructwo, i zwrócić się do pozostałych krajów o finansowe wsparcie. To już czyniło z niego petenta (co nigdy nie jest przyjemne), na dodatek narażając na natychmiastową utratę resztek wiarygodności finansowej na rynku. Co gorsza, petent musiał cierpliwie czekać na to, jaką decyzję podejmą bogaci pożyczkodawcy oraz jakich zażądają w zamian wyrzeczeń i oszczędności, co często określano mianem „dyktatu".

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację