Zmęczenie dotychczasowym wizerunkiem, potrzeba zmian, punkt zwrotny w życiu, trendy w światowej modzie/designie.

Sprawny spec od marketingu bez trudu przekona prezesa, że nic tak nie zaświadczy o sukcesie jego strategii, jak świeże logo. Niekiedy impuls do rewolucji idzie z góry: kolejny właściciel lub zarząd chce symbolicznie odciąć się od epoki poprzedników. Czasem, jak w przypadku celebrytów, chodzi o to, by o firmie znów zaczęło się mówić.

Klienci coraz częściej reagują jednak negatywnie. Gdy rok temu zmianę logo ogłosił kawowy potentat Starbucks, Internet aż spuchł od niepochlebnych komentarzy. Amerykańska sieciówka odzieżowa GAP zarzuciła podobne zamiary po tygodniu uważnego śledzenia opinii w sieci. Brytyjska poczta wróciła do nazwy Royal Mail.  Pod presją opinii publicznej ugiął się też Artysta Zwany Znów Jako Prince, co prawda  dopiero po siedmiu latach, odsyłając do lamusa zupełnie nieczytelny znak graficzny firmujący jego dokonania.

Czemu firmy kapitulują tak łatwo? Same złapały się w pułapkę – twierdzą eksperci. Skoro użytkownicy marek – jak wmawiano im latami – czują się częścią pewnej społeczności, chcą mieć na nią realny wpływ. Reagują więc agresją, gdy ktoś bez konsultacji z nimi zmienia to, z czym zdążyli się utożsamić. Choć krytykują, przytłoczeni mnogością ofert, wciąż wolą trzymać się tego, co stare i sprawdzone. Do czasu jednak. Nowe technologie dały im głos. Gdy zignoruje się go, pójdą gdzie indziej.

Lepiej mieć to na uwadze, zanim wyda się krocie na tak zwany rebranding.