Pytanie to nie jest bezpodstawne. Armii udał się przetarg na zakup myśliwców F-16 czy samolotów transportowych, ale budzący wiele emocji wybór dostawcy maszyn treningowych czy legendarny już, kilkakrotnie ogłaszany i odwoływany przetarg na dostawę samolotów dyspozycyjnych dla VIP, to porażki. Dlatego, gdy w grę wchodzi zamówienie 70 nowych helikopterów, szacowane na ponad 10 mld zł, trzeba być optymistą, ale jednak ostrożnym.

To ciekawy przypadek, bo tym razem jeszcze przed ogłoszeniem specyfikacji zmówienia zostało ono radykalnie zwiększone – aż trzyipółkrotnie. Do tej pory mówiło się o 26 maszynach, a w kolejnym przetargu, ogłoszonym po roku 2018, miały być zamawiane kolejne. Decyzja o połączeniu zamówienia jest rozsądna, daje bowiem zamawiającym lepszą pozycję negocjacyjną w rozmowach z oferentami. Już wcześniej przetargiem interesowała się cała trójka liderów tego rynku. Teraz ich determinacja powinna dodatkowo wzrosnąć.

Jest to o tyle ważne, że rozstrzygniecie przetargu ma oznaczać znaczące inwestycje w polskim przemyśle. Jednym z warunków jest bowiem produkcja śmigłowców w kraju, przy maksymalnym spolonizowaniu technologii ich wytwarzania. Warto postarać się o jak największe ustępstwa ze strony koncernów lotniczych, bo na offset w takiej postaci, jaka obowiązywała np. przy przetargu na F-16, nie ma co liczyć. Zmieniły się bowiem regulacje UE.

Trzymajmy kciuki, żeby się udało. Nie tylko dlatego, że armia dostałaby nowoczesne maszyny, ale i dlatego, że nasze firmy miałyby pracę na lata. A to dziś dużo warte.