Wzrost gospodarczy na świecie w 2012 roku, według danych amerykańskiego instytutu Conference Board, skurczył się prawie do 3 proc. Biorąc pod uwagę minorowe nastroje społeczne, ta cyfra wydaje się zaskakująco wysoka. Po bliższym przyjrzeniu się widać jednak, że wpływ na wzrost globalnego PKB pochodzi głównie z krajów rozwijających się, z Chinami na czele. Daleko za nimi są Stany Zjednoczone i Europa.

Najbliższa dekada – a co dopiero najbliższy rok – nie zapowiada zmiany tego trendu. Dojrzałe gospodarki nadal będą lizać rany po katastrofie w systemach bankowych i finansach publicznych. Długi trzeba spłacać.

Niepewność utrzyma się we wszystkich regionach świata. Inwestorzy rozpoczną rok z hasłem „fiskalnego klifu" w USA, później dojdzie szok związany z wyborami we Włoszech. Nie bez znaczenia mogą się również okazać konsekwencje zmiany na szczytach władzy w Chinach i dalsza walka o nowy budżet UE oraz reformy w eurolandzie. Te czynniki będą negatywnie wpływały na wartość międzynarodowego handlu.

Dla nas najważniejsza będzie sytuacja w Niemczech. A u naszego największego partnera handlowego w Unii szykuje się recesja i wybory parlamentarne. Jakby tego było mało, na minusie będzie Francja. W efekcie gospodarka państw strefy euro skurczy się o 0,5 proc. Jeśli prognozy się sprawdzą, 2013 rok przynieść nam może jeden z najgorszych wyników w ostatnim dwudziestoleciu. A już z pewnością będzie gorszy, niż przewiduje polski rząd. Międzynarodowy Fundusz Walutowy obniżył prognozy wzrostu gospodarczego dla Polski z poziomu 2,1 proc. do 1,75 proc. PKB. Prognozy Komisji Europejskiej też są bardziej sceptyczne niż te sprzed kilku miesięcy. Według Brukseli nasza gospodarka w 2013 roku będzie rozwijać się w tempie 1,8 proc. Będzie więc nadal zielono, ale nowych miejsc pracy nie przybędzie. Dlatego polski eksport powinien ruszyć dalej niż tylko na rynki UE.