Niejeden polski przedsiębiorca przypomina sobie o doradcach podatkowych, a czasami wręcz dowiaduje się o ich istnieniu dopiero wtedy, gdy w firmie pojawia się kontrola skarbowa. Niejednokrotnie ujawnia ona błędy i zaniedbania wobec fiskusa. A to może mieć dla firmy i samego właściciela poważne konsekwencje finansowe.
Takie sytuacje w większości krajów zachodniej Europy praktycznie się nie zdarzają. Na przykład w Niemczech władze skarbowe z zasady nie kontaktują się bezpośrednio z właścicielem przedsiębiorstwa, nie udzielają mu żadnych informacji i wyjaśnień, a zwłaszcza rad. Ich partnerem jest wyłącznie doradca podatkowy, którego dane trzeba podać już podczas rejestrowania firmy w urzędzie skarbowym.
Nie we wszystkich krajach zachodnich działalność doradców jest aż w tak dużym stopniu uregulowana przepisami prawa. Ale na przykład w Holandii, Wielkiej Brytanii czy Francji, gdzie doradcy podatkowi traktowani są jak inne zawody prawnicze, np. adwokaci czy notariusze, bez ich udziału nie można sobie wyobrazić życia gospodarczego.
W Polsce wciąż niemało przedsiębiorców woli trzymać się od doradców z daleka. To niewątpliwy paradoks, bo polski model doradztwa podatkowego wzorowany jest, podobnie jak austriacki czy czeski, na systemie niemieckim. W systemie tym doradca jest osobą zaufania publicznego, wiarygodnym partnerem urzędników podatkowych, przedsiębiorców i sądów.
Taką też rolę wyznacza się mu w naszej rzeczywistości gospodarczej. Dzięki profesjonalnemu doradztwu szef firmy ma mieć przekonanie, że płaci najmniejszy podatek, jaki musi być odprowadzony w jego sytuacji prawnej i finansowej, a zarazem powinien mieć pewność, że nie narazi się na karę za naruszenie przepisów regulujących wymiar podatku. Na razie korzyści te (trzeba zaliczyć do nich i to, że wszelka korespondencja z urzędów skarbowych trafia nie do przedsiębiorcy, lecz do doradcy) nie są u nas doceniane.