I udało się! Mamy dostać ze wspólnej kasy ok. 106 mld euro – o 4 proc. więcej niż w poprzednim wieloletnim budżecie, z czego prawie 73 mld euro przypadnie na politykę spójności. To duży sukces naszych negocjatorów. Tym bardziej że zgodnie z żądaniami płatników netto cały budżet został o kilka procent okrojony.

Polska jest więc jednym ze zwycięzców brukselskiego szczytu. Świętowanie powinno się jednak zakończyć już w samolocie, którym nasza delegacja będzie wracała do kraju. Zdecydowanie ważniejsze od tego, ile dokładnie przyznano nam pieniędzy (choć trudno oczywiście przecenić znaczenie kilku dodatkowych miliardów euro) będzie to, jak je wykorzystamy. Z pieniędzy dostępnych na lata 2007–2013, które musimy rozliczyć do końca 2015 r., wydaliśmy do tej pory nieco ponad połowę. To niezły wynik, ale wydanie wszystkiego będzie trudne. Jak niedawno przyznała minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska, potrzebne będzie „przesuwanie pieniędzy, wręcz żonglowanie nimi".

Jeśli tak, nie najlepiej wróży to racjonalnemu rozdysponowaniu wynegocjowanych właśnie miliardów euro. Znacznie więcej niż do tej pory w kolejnym budżecie ma być przecież tzw. instrumentów zwrotnych, a nie prostych dotacji (prawdopodobnie kilkanaście procent dostępnych środków, wobec 2-3 proc. obecnie). Oznacza to, że na wsparcie będą mogły liczyć tylko konkurencyjne, uzasadnione z biznesowego punktu widzenia projekty. To dobrze, ale przedsiębiorcy, przyzwyczajeni do „darmowych" pieniędzy z Brukseli, już dziś protestują.

Budżetowe negocjacje i ich końcowy efekt przypomniały też o problemach, które w niedalekiej przyszłości mogą się stać prawdziwą bolączką UE. Okazało się np., że europejskim przywódcom łatwiej niż ograniczenie nieefektywnych dopłat bezpośrednich w rolnictwie, przychodzi cięcie funduszy na edukację i badania. Nie poprawi to raczej konkurencyjności i innowacyjności unijnych gospodarek, w dłuższej perspektywie może ją nawet osłabić.

Po zakończeniu piątkowych negocjacji Donald Tusk nie zdecydował się na pijarowy zabieg w rodzaju słynnego „yes, yes, yes" Kazimierza Marcinkiewicza sprzed siedmiu lat. W esemesie, opublikowanym na Twitterze, napisał po prostu: „załatwione". Brawo! A teraz do pracy, panie premierze.