Tłumaczą przy tym, że to iż przedsiębiorcy i samozatrudnieni mogą płacić składki od 60 proc. wysokości przeciętnego wynagrodzenia, bez względu na to jak wysokie mają dochody jest niesprawiedliwe w stosunku do pracowników (ci w większości płacą składki od całej pensji) i w stosunku do finansów publicznych, bo w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych mamy dużą dziurę.
Mnie ten pomysł zmiany nie podoba się z kilku prostych przyczyn. Po pierwsze co prawda samozatrudnieni płacą niższe składki, ale też dostają niższe emerytury. Po drugie osoby samo zatrudnione ponoszą większe ryzyko swojej działalności niż zatrudnieni na etatach, a po trzecie nie korzystają z uprawnień, z jakich korzystają pracownicy. Ci co prawda (i zapewne związkowcy również) uważają, że badania lekarskie dotyczące pracy, zwrot kosztów okularów co rok, albo co dwa lata, możliwość korzystania z pieniędzy z Funduszu Pracy, (choć na nie płacą składek) należy im się i już, podobnie jak odprawa gdy żegnają się z pryncypałem. Osoby samozatrudnione tych uprawnień nie mają bo nie są ... zatrudnione. Za to mają inny wymiar podstawy składek ubezpieczeniowych. Z samozatrudnieniem i różnicą z pracującymi na etacie zatrudnionymi jest nieco podobnie jak z konkubinatem i małżeństwem. W konkubinacie ludzie są razem, ale nie mają takich samych praw (choćby podatkowych czy spadkowych) jak małżeństwa. To jest ich wybór... mogą oczywiście się pobrać. A ci którzy się pobrali z różnych udogodnień korzystają i to jest efekt uboczny ich decyzji. Każdy z nas ma wybór. I warto o tym pamiętać gdy zagląda się do kieszeni innych.