Wstrząsająca Eurogrupa

Jest rzeczą godną pożałowania, że przywódcy europejscy potrafią relatywnie mały w wymiarze finansowym problem przemienić w zagrażające istnieniu strefy euro tsunami

Publikacja: 28.03.2013 02:39

Przypadek cypryjski testuje bardzo surowo umiejętność zarządzania kryzysem przez eurogrupę. Dostarcza też wielu dowodów na niekonsekwencję, brak wyobraźni i kompletny brak wyczucia dla reakcji uczestników rynku finansowego.

Strefa euro próbuje z mozołem budować instytucje mające umocnić system finansowy, po to, by podobny do obecnego kryzys nigdy już nie mógł się powtórzyć. Jedną z podstawowych ma być unia bankowa. Unia ta miałaby trzy filary: jednolity nadzór; mechanizm sanacji banków i instytucji finansowych; gwarancję depozytów. Sposób budowania i funkcjonowanie nadzoru zostały w zasadzie uzgodnione. Mechanizm sanacji był wciąż tylko szkicem. Kwestia gwarancji dla depozytów pozostała „zamrożona" na kryzysowym poziomie 100 tys. euro.

Cios dla Unii

Cypr potężnie zachwiał przyszłością unii bankowej. Pierwszy wyłom został zrobiony z chwilą milczącego zaakceptowania przez trojkę jednorazowego podatku od depozytów o wartości poniżej 100 tys. euro. Nic tu nie zmieniają tłumaczenia, że była to decyzja własna Cypryjczyków.

Niewiele tu też wnosi tłumaczenie, że „wszyscy wiemy, co to niby są za depozyty w tych cypryjskich bankach". Wiemy. Ale przedtem też wiedzieliśmy, prawda? Nie spadło na nas nagle olśnienie, że w związku z taką, a nie inną strukturą podmiotową depozytów Cypr nie może być objęty gwarancjami do 100 tys. euro. Przywódcy europejscy nie mieli prawa zgodzić się na rozwiązanie sankcjonujące złamanie jednego z filarów przyszłej unii bankowej.

Ale najgorsze przyszło dopiero wraz z komentarzem szefa eurogrupy do finalnej wersji cypryjskiego bail-out. Jeroen Dijsselbloem, holenderski minister finansów, absolwent ekonomiki rolnictwa, człowiek kompletnie nowy na europejskim horyzoncie, wymierzył unii bankowej potężnego kopniaka.

Wypada przy tym wierzyć, że mówiąc o tym, iż rozwiązanie cypryjskie, zdejmujące ciężar sanacji niewypłacalnych banków z barków podatnika i przerzucające koszty na kredytodawców, może stanowić wzorzec dla mechanizmu sanacji banków w strefie euro, wiedział, co mówi. Gdybyśmy bowiem uważali inaczej, a mianowicie, że szef eurogrupy tak sobie tylko chlapnął przez nieuwagę, to naprawdę...

Przyjmujemy więc, że Dijsselbloem nie tylko wiedział, co mówi, zapowiadając zwrot w dotychczasowej polityce kryzysowej sanacji banków w Europie, gdzie chronieni byli finansujący banki inwestorzy o statucie senioralnym oraz depozytariusze, ale zdawał też sobie sprawę z konsekwencji swoich słów. Musimy przyjąć takie założenia, bo inaczej...

Szkic stał się faktem

Przyszły mechanizm sanacji instytucji finansowych w unii bankowej był zaledwie szkicem. Ten szkic, w którym faktycznie to już nie europejski podatnik, ale prywatni inwestorzy finansowo odpowiadać mieli za wypłacalność banków, nie przez przypadek przecież zarysowany miał odpowiednio odległy dla tego rozwiązania horyzont czasowy. Mechanizm „wewnętrznej odpowiedzialności" (bail-in) inwestorów w instytucjach finansowych, który miał wyprzeć mechanizm „zewnętrznej odpowiedzialności" (bail-out), finansowanej zawsze z pieniędzy podatnika, powinien wystartować w strefie euro począwszy od roku 2018. Te pięć lat niezbędne miało być właśnie na restrukturyzację banków, na dopasowanie rozmiarów sektora finansowego do wielkości gospodarek, wreszcie na uzgodnienie ostatecznych zasad gwarantowania depozytów i danie depozytariuszom czasu na świadome dostosowanie struktury własnych oszczędności do zasad bezpieczeństwa depozytów.

Przywódcy europejscy nie mieli prawa zgodzić się na rozwiązanie sankcjonujące złamanie jednego z filarów przyszłej unii bankowej

Było i jest w eurogrupie kilka silnych krajów, którym zależało na przyspieszeniu wdrożenia tej – co chcę mocno podkreślić – jak najsłuszniejszej co do swoich podstaw zasady. Słyszałem w Brukseli, że może trzeba będzie mechanizm bail-in uruchomić już w roku 2016. Ale nigdy, przenigdy nic nie słyszałem o roku 2013. Nie bez powodu. A to dlatego, że pełna sanacja banków na koszt inwestorów w takim terminie byłaby szczytem nieodpowiedzialności. Przecież nawet cypryjski system bankowy naprawiany jest w oparciu o „system mieszany". Jest tu 10 mld euro pieniędzy europejskiego podatnika i zapewne ok. 2–3 mld euro kredytodawców, głównie depozytariuszy z wkładami ponad 100 tys. euro, przeniesionych do „złego" banku.

Dlaczego w takim razie Dijsselbloem, świeży holenderski szef eurogrupy, wyrwał się ze swoim oświadczeniem, które wstrząsnęło rynkami w krajach strefy euro, gdzie system finansowy nie jest – mówiąc eufemistycznie – wciąż w pełni sprawny, albo też odwrotnie: jest jednym z najsprawniejszych na świecie, tyle że aktywa monetarnych instytucji finansowych przekraczają tam wielkość PKB 22 razy, a nie jak w przypadku Cypru ledwie skromne 8 razy (biedny Luksemburg!)?

O co chodziło szefowi eurogrupy? O osłabienie euro? O wywołanie runu na banki w Hiszpanii, Włoszech, Luksemburgu? O skłonienie Niemców do refleksji nad bezpieczeństwem depozytów w Deutsche Banku czy Commerzbanku? O nieuchronne podwyższenie kosztów pozyskiwania przez banki kapitałów? A może tylko o ozdrowieńczy wstrząs moralny: że niby starczy tego dobrego i niech każdy, kto ma do czynienia z bankiem w strefie euro, najpierw pomyśli, z kim ma do czynienia?

Nie będę zgadywał. To bez znaczenia. Wystąpienie szefa eurogrupy, którego obowiązkiem jest dokładanie maksymalnej staranności dla ustabilizowania chwiejnej sytuacji w strefie euro, bez względu na jego motywację, uznać wypada za Himalaje nieprofesjonalizmu.

Cóż z tego, że Dijsselbloem po zamieszaniu, jakie wywołało stawianie przez niego Cypru jako wzorca na rozwiązywanie problemów ponadrozmiarowych systemów bankowych w strefie euro, tłumaczył później, że – podobnie jak większość ludzi rozsądnych – uważa, iż rozwiązanie cypryjskie jest skrojone na miarę tego szczególnego przypadku, jakim jest Cypr? Mleko już się rozlało. Depozytariusze w krajach strefy euro zaczęli się budzić. Ten sposób zarządzania kryzysem uznać wypada za wysoce oryginalny. Przyszłość unii bankowej stoi pod wielkim znakiem zapytania.

—Śródtytuły pochodzą od redakcji

Autor jest głównym ekonomistą Polskiej Rady Biznesu

Przypadek cypryjski testuje bardzo surowo umiejętność zarządzania kryzysem przez eurogrupę. Dostarcza też wielu dowodów na niekonsekwencję, brak wyobraźni i kompletny brak wyczucia dla reakcji uczestników rynku finansowego.

Strefa euro próbuje z mozołem budować instytucje mające umocnić system finansowy, po to, by podobny do obecnego kryzys nigdy już nie mógł się powtórzyć. Jedną z podstawowych ma być unia bankowa. Unia ta miałaby trzy filary: jednolity nadzór; mechanizm sanacji banków i instytucji finansowych; gwarancję depozytów. Sposób budowania i funkcjonowanie nadzoru zostały w zasadzie uzgodnione. Mechanizm sanacji był wciąż tylko szkicem. Kwestia gwarancji dla depozytów pozostała „zamrożona" na kryzysowym poziomie 100 tys. euro.

Pozostało 88% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację