Po pierwsze, skłaniają do refleksji nad tym, jak łatwo może przemijać blask wspaniale świecących komet. Hiszpańska piłka przez ostatnie kilka lat zdominowała świat, a drużyna narodowa od 2009 r. niemal nieprzerwanie okupuje pierwsze miejsce w rankingu FIFA (o zdobytych tytułach mistrzów świata i Europy już nie wspominając). Ale wyniki z ostatnich dni mogą oznaczać, że Niemcy w końcu znaleźli skuteczny sposób na radzenie sobie z „la furia Española". Po drugie, sukcesy Bayernu i Borussii każą patrzeć z szacunkiem na niemiecką solidność i długookresową konsekwencję w działaniu – choćby na krótką metę uznawać ją za nudną i mało porywającą. No wreszcie i po trzecie, potwierdzają one stare powiedzenie Gary'ego Linekera, że „futbol to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy".
Dokładnie do takich samych refleksji skłania obserwacja tego, co w ciągu minionych lat stało się z gospodarką hiszpańską i niemiecką. Dekadę temu Hiszpania była jedną z najjaśniej świecących gwiazd Unii Europejskiej. PKB systematycznie rósł w tempie 4–5 proc. rocznie, co jak na warunki zachodnioeuropejskie było wynikiem znakomitym, zjawisko bezrobocia niemal znikało, pod względem przeciętnych dochodów kraj dogonił Włochy i Francję, jego banki wchodziły do światowej pierwszej ligi, a finanse publiczne były w znakomitym stanie.
W tym samym czasie Niemcy walczyły z niekończącymi się kłopotami. Gospodarce z trudem udawało się uzyskać tempo wzrostu rzędu 1–2 proc. rocznie, zagrożona była konkurencyjność kraju, bezrobocie biło rekordy. Zaczęto już powoli mówić o tym, że Niemcy są kolejnym „chorym człowiekiem Europy", niezdolnym do reform i rozwoju, zniszczonym przez rozdęte podatki i instytucje państwa socjalnego. O ile mnie pamięć nie myli (a nie myli), do chóru krytyków dołączały się wtedy chętnie i nasze media oraz znaczna część ekspertów ekonomicznych – a Niemcy stawały się w coraz większym stopniu straszakiem i przykładem tego wszystkiego, czego nie powinniśmy naśladować.
Ale minęło dziesięć lat i okazało się, że w gospodarce znów wygrali Niemcy. Hiszpański sukces okazał się nietrwałym boomem, opartym na życiu na kredyt. A z kolei niemiecki upór i konsekwencja w reformowaniu gospodarki – mało spektakularne, ale skuteczne – pozwoliły na pokonanie kłopotów. Niemcy są dziś ponownie niekwestionowaną gospodarczą potęgą numer jeden Europy, innowacyjną, konkurencyjną, z finansami twardymi jak skała i najniższym od dekad bezrobociem. I są wierzycielem Hiszpanii, której dalsze losy zależą od niemieckiego wsparcia finansowego. Gary Lineker miał więc rację nie tylko w odniesieniu do futbolu. A my mamy lekcję, od kogo należy się uczyć i na kim należy się wzorować, jeśli chcemy, by Polska dołączyła kiedyś w trwały sposób do grona bogatych krajów.
PS W rankingu FIFA Polska drużyna narodowa zajmuje obecnie 61. miejsce, o włos za Kamerunem, RPA i Haiti (niektórzy pamiętają pewnie mecz Polska–Haiti na mistrzostwach świata w roku 1974), o włos przed takimi tradycyjnymi futbolowymi potęgami jak Republika Środkowoafrykańska i Libia. Na szczęście w rankingach gospodarczych jest lepiej.