Zastanawiam się, czy potrzebnie tę szansę Polimeksowi dano. Czy nie lepiej było już w ubiegłym roku przeprowadzić kontrolowaną upadłość tej firmy.
Nie jestem komputerowym graczem, ale z czasów, gdy szczytem marzeń był pecet w wersji AT, pamiętam, że w standardowej strzelance miało się trzy życia. Potem pojawiał się napis „game over", czyli „koniec gry". Można było zacząć od nowa, albo przejść do innej gry.
Polimex pierwsze życie zaczął szmat czasu temu. Skończyło się, gdy poległ na autostradowych kontraktach. Poległ jak kilka innych dużych i dziesiątki, jeśli nie setki, mniejszych firm budowlanych. Poległ, bo konkurując o wielkie kontrakty, zagrał zbyt ryzykownie i zamiast zarabiać na zrealizowanych pracach, ponosił wielkie straty.
Gdy w pierwszych miesiącach ubiegłego roku wyszło szydło z worka, okazało się, że Polimex jest „zbyt duży, żeby upaść". Zaczęła się walka o zreanimowanie spółki i danie jej drugiego życia.
W proces – jak opisywała „Rzeczpospolita" – zaangażował się ówczesny minister skarbu i przekonywał banki, by dały szansę spółce, która ma być współwykonawcą ważnych dla kraju kontraktów energetycznych. Pieniądze na podniesienie kapitału wyłożyła państwowa Agencja Rozwoju Przemysłu. Drugie życie ostatecznie przypieczętowała zawarta w końcu ubiegłego roku umowa firmy z kredytującymi ją bankami i obligatariuszami. Spółka kupiła czas.