Reklama

Woźny Tkaczuk a sprawa chińska. Komentuje Danuta Walewska

Każdy kraj chce chińskich pieniędzy. To dlatego każda informacja z Państwa Środka o tym, że akurat przeżywa ono największe spowolnienie gospodarcze w historii, natychmiast zwala indeksy giełdowe. A każdy optymistyczny sygnał natychmiast winduje je w górę.

Publikacja: 16.08.2013 19:51

Danuta Walewska

Danuta Walewska

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

Te pieniądze wszystkie kraje chciałyby ściągnąć do siebie razem z turystami i inwestorami, ale na własnych warunkach. Chińska ekspansja trwająca już dobrych kilka lat na świecie jest witana od samej Azji po Stany Zjednoczone z obawami.

Najnowszy przykład to próba przejęcia amerykańskiego mięsnego potentata Smithfield przez chiński Shuanghui International Holding.

Mówi się o wysokiej jakości, której Chińczycy być może nie będą w stanie utrzymać. I przypomina się wpadki w Chinach, kiedy masowo trzeba było wycofywać z rynku żywność, bo zawierała niedozwolone składniki. Zapominając jednocześnie, że firmy, które je wyprodukowały, należą do światowej elity w branży, więc chińska wina jest tu w najgorszym przypadku częściowa.

Chińscy turyści zalewają świat. Wydają miliardy, chętnie kupują. To, co jest dla nich atrakcyjne, poza Chinami jest znacznie tańsze.

Może dobrze by więc było, żeby budapeszteński restaurator, tak samo zresztą jak wielu innych, zastanowił się, co zrobić, żeby po jego „nihao” (dzień dobry) Chińczyk jednak się zatrzymał. Bo on ma pieniądze do wydania, tylko nie jest rozrzutny. I kupi to, co go naprawdę zainteresuje. Dlatego dzisiaj nikogo nie zaskakuje, że w luksusowych butikach i domach towarowych w Europie roi się od sprzedawców mówiących po mandaryńsku.

Reklama
Reklama

My też chcemy chińskich pieniędzy. Polska Organizacja Turystyczna i Państwowa Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych głowią się, co zrobić, aby ściągnąć chińskich przedsiębiorców i turystów.

Z turystami idzie najtrudniej. Nie zmieniło tego wprowadzenie do połączenia Warszawa–Pekin dreamlinera, bo Chińczycy Warszawę traktują tylko jako chwilowy postój i lecą dalej. Cieszy się z tego LOT, ale polski sektor turystyczny już mniej.

W wielu miejscach mieszkańcy Państwa Środka zostawiają swoje imiona na zabytkach jako dowód obecności. To chroniczna choroba świata.

Czyż nie pamiętamy słynnego woźnego Józefa Tkaczuka z jednej z warszawskich szkół, który skutecznie zmobilizował swoich fanów, by wypisywali jego nazwisko, gdzie tylko się da?

Jak na razie nie widzimy jednak chińskich imion wyrytych na polskich zabytkach. Józefa Tkaczuka na Wielkim Murze widziałam. Niestety.

Te pieniądze wszystkie kraje chciałyby ściągnąć do siebie razem z turystami i inwestorami, ale na własnych warunkach. Chińska ekspansja trwająca już dobrych kilka lat na świecie jest witana od samej Azji po Stany Zjednoczone z obawami.

Najnowszy przykład to próba przejęcia amerykańskiego mięsnego potentata Smithfield przez chiński Shuanghui International Holding.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Reklama
Opinie Ekonomiczne
Grzegorz Malinowski: Ile Polski w Polsce?
Opinie Ekonomiczne
Prof. Marian Gorynia: Gdzie efektywność w rozwoju kraju?
Opinie Ekonomiczne
Hubert A. Janiszewski: Obiecanki cacanki, a naród się cieszy…
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Afera na sierpień
Opinie Ekonomiczne
Marcin Zieliński: Ukryte pułapki nowego budżetu UE dla Polski
Reklama
Reklama