Co to dla nas oznacza?
Polska gospodarka nie ma takiego poziomu bogactwa jak kraje najbardziej rozwinięte. Nie ma też takiego poziomu konkurencyjności. Nadal jesteśmy społeczeństwem na dorobku.
Oznacza to, że nadchodzący proces starzenia się społeczeństwa dużo mocniej dotknie Polskę w obszarze konkurencyjności w XXI w. Niestety niewiele podejmuje się działań w Polsce, aby zapobiegać nadchodzącym procesom. Bardziej widoczne jest bieżące przejadanie dochodu niż próba zainwestowania lub zaoszczędzenia na przyszłość. W tym sensie uważam, że termin „zielona wyspa" jest terminem nieuczciwym i mylącym.
Wzrost gospodarczy Polski w czasie kryzysu był fikcyjny?
W okresie ostatnich kilku lat na rynek pracy i w wiek dorosły wchodziło pokolenie wyżu demograficznego z lat 80-tych, a jednocześnie w wiek emerytalny nie wchodziły pokolenia nadmiernie liczne. Czyli z jednej strony młode pokolenie zgłosiło dużo większy popyt konsumpcyjny, a z drugiej strony mieliśmy do czynienia ze wzrostem podaży na rynku pracy. Ponadto w ostatnich latach miał miejsce spektakularny wzrost długu i deficytów budżetowych. Zadłużanie się na poczet przyszłych pokoleń i tzw. impuls keynesowski pozwalają na krótko pobudzić gospodarkę. Nie rozwiązuje to jednak kluczowych problemów w długim okresie. Ponadto, jeżeli dokonamy unettowienia rezultatów polskiej gospodarki, uwzględniając nierównomierną strukturę demograficzną, to statystyki dla wzrostu gospodarczego z ostaniach lat nie wypadają tak pomyślnie.
Problemy demograficzne zaczną nas gospodarczo przygniatać?
Zazwyczaj nadchodzą one powoli, są stosunkowo łatwo prognozowalne, ale z drugiej strony, przeciwdziałanie im jest kosztowne, a w szczególności, gdy działania podejmie się zbyt późno. Długoterminowe prognozy dla długu i deficytów Polski nie mają wiele wspólnego z „zieloną wyspą". Są wręcz w kontraście, jej przeciwieństwem. Bliżej im do „czarnej dziury". Dodatkowo, już w perspektywie kilkunastu lat może okazać się, że polska gospodarka zmierzy się z wysokimi kosztami pracy, dlatego ponieważ trzeba będzie mocno obciążać składkami, podatkami pokolenie pracujących na rzecz licznego pokolenia starszych. Swoboda przepływu osób i kapitałów w UE może sprawić, że w kolejnych okresach coraz więcej Polaków stworzy sobie warunki do płacenia podatków poza Polską. Scenariusz taki jeszcze mocniej może pogłębić niekorzystną sytuację w bilansowaniu wydatków społecznych w Polsce.
Skoro mamy problem demograficzny, to może otwórzmy granice, niech przyjadą imigranci?
Polska w debacie publicznej żyje pewnego rodzaju mrzonką, wymysłem tego, że w Polsce można czynnikiem imigracyjnym zniwelować niedobory demograficzne. Po pierwsze spróbujmy oszacować, jakiej skali musiałaby to być imigracja. Jeżeli tylko miałaby niwelować wskaźnik dzietności z poziomu 1,3 do prostej zastępowalności pokoleń, to musiałaby być z przedziału 150-200 tys. osób rocznie. Mówimy tu o wartościach netto (tj. różnicy między przyjeżdżającymi i wyjeżdżającymi z Polski).
Tymczasem, ponad 2 miliony młodych Polaków wolało uciec za pracą z „zielonej wyspy" do innych krajów UE „pogrążonych w kryzysie". To proste porównanie daje obraz naszej sytuacji. Myślę, że warto byłoby podjąć wysiłek zachęcenia choć części z tych osób do powrotu. Niestety coraz częściej mamy do czynienia z przechodzeniem emigracji czasowej w osiedleńczą. Ponadto na przestrzeni ostatnich jedynie 15 lat urodziło się o 3 mln Polaków mniej niż w prostej zastępowalności pokoleń.
Dodajmy jeszcze dwie dodatkowe okoliczności. Po pierwsze polityka imigracyjna też kosztuje i należałoby wskazać źródła jej finansowania. Po drugie Polska wchodząc do UE stała się częścią szerszego rynku wspólnotowego. Oznacza to, że jeżeli ktoś podejmie decyzję o tym, że emigruje ze swojego kraju spoza UE do UE, Polska raczej nie będzie dla takiego emigranta krajem docelowego wyboru, a co najwyżej przystankiem przesiadkowym.
Ma Pan panaceum na całą tę sytuację?
Polska potrzebuje uczciwej polityki rodzinnej, tzn. takiej w której osoby decydujące się na wychowywanie dzieci, jak również te niechcące wychowywać dzieci nie były z tego powodu dyskryminowane ekonomicznie lub prawnie przez państwo. Państwo nie powinno swoją opresyjnością przymuszać do którejkolwiek z w/w postaw zostawiając wolność. Poziom deklaracji wśród młodych Polaków do założenia rodziny i wychowywania dzieci jest wśród najwyższych w Europie, a realizacja dokładnie po przeciwnej stronie. Oznacza to, że należy w pierwszej kolejności usunąć czynniki ograniczające dzietność, a także wycenić, jaką wartość otrzymuje państwo od rodzin/rodziców/opiekunów, którzy angażują swój czas i pieniądze w wychowanie dzieci.
Przykładowo, uważam, że w pierwszej kolejności należałoby wyceniać w systemie emerytalnym czas pań, które świadomie decydują się na wychowywanie dzieci i zostają z nimi w domu, poświęcają im swój czas i rezygnują z kariery zawodowej. W długim horyzoncie czasu to by bardzo obniżyło bezpośrednie jak również alternatywne koszty związane z wychowaniem dzieci.
A więc wsparcie rodzin wielodzietnych.
Statystycznie przeciętny koszt wychowania dziecka w liczniejszej rodzinie jest niższy.
Z drugiej strony rodziny z większą liczbą dzieci bardziej ograniczają perspektywy zawodowe przynajmniej jednego z rodziców.
W gospodarstwie 2+3 najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest to, że jeden z rodziców pracuje zawodowo bardzo intensywnie a drugi z rodziców pracuje w niepełnym wymiarze i zajmuje się domem albo rezygnuje z pracy zawodowej w ogóle. Wówczas oznacza to, że ten jeden, najczęściej ojciec musi mieć nie tyle najwyższe możliwe dochody, co możliwie najbezpieczniejsze. Oznacza to, że takie gospodarstwo po pierwsze ma mniejsze dochody ponieważ jedna z osób nie pracuje, albo pracuje w mniejszym wymiarze, a po drugie ta druga optymalizując bezpieczeństwo pracy i dochodów de facto wolniej się rozwija zawodowo, mniejszą ma skłonność do podejmowania ryzyka i zmiany, dlatego żeby zachować bezpieczeństwo dochodów. W rezultacie ci rodzice, w okresie aktywności zawodowej uzbierają sobie dużo mniej składek na emeryturę, i nie dorobią się dodatkowego majątku, bo ten majątek wydadzą na utrzymanie i rozwój swoich dzieci.
System dyskryminuje dzietność?
Przyjrzyjmy się na przykładzie obecnie funkcjonującego systemu, który określa „optymalne reguły gry" w Polsce. Na poziomie zagregowanym im więcej dzieci tym lepiej. Ale na poziomie indywidualnym, jeżeli każdy będzie podejmował racjonalne swoje osobiste decyzje to jemu się ta dzietność nie opłaca. W rezultacie dzietność się staje synonimem luksusowej konsumpcji, tych których po prostu na to stać. Czy Polska powinna prowadzić bardzo ekspansywną politykę rodzinną? Paradoksalnie wystarczy zdjąć mechanizmy dyskryminujące dzietność. Żeby polityka rodzinna była polityką neutralną ze względu na wybory życiowe. Żeby ci którzy chcą mieć dzieci, nie byli ograniczani do ich posiadania, wychowywania, zajmowania się nimi przez wadliwie skonstruowany system ekonomiczny państwa, który penalizuje wręcz, karze ekonomicznie tych którzy się na to decydują.
Wróćmy jeszcze do emerytur. Jaki jest pana pogląd w temacie wieku emerytalnego?
Przeprowadzona dwa lata temu dyskusja była emocjonalna, kosztowna politycznie, a zarazem nie wiele rozwiązała. Uważam, iż należałoby znieść wiek emerytalny, zaś wprowadzić obowiązek uzbierania składki, która gwarantowałaby emeryturę minimalną z uwzględnieniem wieku osoby.
System taki rozwiązuje kilka problemów łącznie:
- Pozwala przejść na emeryturę w dowolnym momencie po uzbieraniu składki minimalnej.
- Pozwala dłużej być aktywnym zawodowo (bez wskazywania wieku emerytalnego), jeżeli ktoś chce zbierać dłużej składki na emeryturę wyższą niż minimalna.
- W przypadku zawodów szkodliwych dla zdrowia, powinny być one z automatu wyceniane poprzez wyższe wynagrodzenie, co skutkuje szybszym uzbieraniem składki minimalnej.
W przypadku osób, które nie uzbierałyby do emerytury minimalnej np. do 65-70 roku życia przysługiwałaby pomoc społeczna w formie zasiłku emerytalnego nieco mniejszego od emerytury minimalnej.
A może krok dalej pójść. Czyli w ogóle znieść minimalną emeryturę, tylko wypłacać wyłącznie tyle, ile sobie ktoś uzbierał?
Minimalna emerytura powinna istnieć, bo jeżeli taka osoba nie uzbiera sobie nic, to na państwie będzie ciążył obowiązek utrzymania takiej osoby. Dlatego ta zasada minimalnej emerytury jest dobra, ale w innej formie. Osoby, które nie uzbierają do minimalnej emerytury, a jednocześnie przekroczą pewien wiek (np. 65-70 lat), powinny nie otrzymywać emerytury, tylko tak zwany zasiłek emerytalny. Miałoby to formę pomocy społecznej. Otóż nawet nie powinno to być nazwane emeryturą tylko właśnie zasiłkiem, aby takie osoby miały świadomość, że w swoim czasie aktywności zawodowej (czyli swoim życiu zawodowym), nawet nie uzbierały do tej minimalnej emerytury. Oczywiście ten zasiłek powinien być wówczas zbliżony do tej minimalnej emerytury, ale niższy.
A przywileje zlikwidować?
Tak, ten system z automatu uczytelniłby zawody z przywilejami. Otóż w takich zawodach na bieżąco powinny być wyższe wynagrodzenia wyceniające uciążliwość danej pracy i tym samym pozwalające szybciej uzbierać składkę do emerytury minimalnej, a także stwarzać szansę do wyższej emerytury, jeżeli ktoś chciałby dłużej pozostać w swoim zawodzie.
Politycznie jak widać zbyt trudny temat.
Wręcz przeciwnie. To pokazuje, że istnieje wiele rozwiązań, które mogłyby być u podstaw nowoczesnego i sprawnego systemu emerytalnego jak i szerzej, całościowej polityki demograficznej. Mam wrażenie, że raczej brakuje odważnych liderów politycznych, którzy chcieli by wpisać je sobie do programu, a następnie ich bronić, gdyż wystawialiby się na ryzyko trudnych debat i przegrania wyborów po przeprowadzeniu rzetelnych reform.
Sami jako społeczeństwo blokujemy się więc przed reformami.
Dokładnie tak. Ale społeczeństwo, jeżeli będzie samo siebie blokowało przed reformami to zapłaci tego koszty w przyszłości.
Stanisław Kluza jest doktorem nauk ekonomicznych. Był ministrem finansów w rządzie Jarosława Kaczyńskiego i pierwszym przewodniczącym Komisji Nadzoru Finansowego. Obecnie jest związany z Gabinetem Cieni BCC i Instytutem Statystyki i Demografii SGH.