Aby uratować najsłabsze SKOK, potrzeba co najmniej 1,5 mld zł kapitału. Brakuje jednak chętnych do ich wyłożenia. Niektórzy uważają, że pieniądze powinien dać sektor bankowy (a konkretnie Bankowy Fundusz Gwarancyjny), ale bankierzy wcale nie kwapią się do ratowania swoich konkurentów. Tym bardziej że kasy w swoich reklamach nie tylko chwaliły się korzystnym oprocentowaniem depozytów, lecz także swoją działalność wyraźnie przeciwstawiały bankom komercyjnym.
Ponieważ dziś prawie wszystkie depozyty w SKOK objęte są gwarancjami ustawowymi (depozyty do 100 tys. euro), wyjścia są dwa: albo pozwolić zagrożonym kasom na upadłość i potem wypłacać depozyty z BFG, albo dokapitalizować kasy i je uzdrowić albo przejąć. Druga metoda jest dużo tańsza.
Niestety, same SKOK mają zbyt mało pieniędzy, by uratować wszystkie zagrożone kasy. Potrzebne byłoby wsparcie banków, ale z tym jest kłopot. Wiadomo bowiem, że sprawa ma podtekst polityczny. Jakby to wyglądało, gdyby „nasze" kasy zaczęły być przejmowane przez banki, z których większość jest kontrolowana przez zagraniczny kapitał? Dla wielu będzie to nie do przyjęcia. A władza, zwłaszcza w okresie przedwyborczym, jest szczególnie wrażliwa na takie hasła. Zatem ani politycy, ani banki nie śpieszą się z ratowaniem kas. Bankierzy wolą, by SKOK ratowały się same. W ich systemie są jeszcze dość duże (choć z pewnością niewystarczające) pieniądze. Poza tym lepiej, aby kasy sprzedały jakieś kontrolowane przez siebie spółki i dopiero potem korzystały z pieniędzy odłożonych przez banki.
Sytuacja nie jest zresztą nowa. Na początku lat 90. małe prywatne banki ratowano za pomocą przede wszystkim zagranicznego kapitału, który w ten sposób przejął szereg polskich instytucji finansowych. W rezultacie akcja ratunkowa przyniosła pozytywne skutki. Teraz sytuacja banków jest znacznie lepsza. Problemem jest polityka.