Z artykułu Michała Olszewskiego „Kopalnie bez dna", który ukazał się w „Rzeczpospolitej", dowiadujemy się, że energetyka węglowa i przemysł wydobywczy objęte są szerokim wsparciem ze strony państwa. Rzekomo kieruje ono do tej branży gigantyczne i niekontrolowane przez nikogo strumienie pieniędzy. Publicysta z żalem stwierdza, że „na horyzoncie nie widać rodzimej Margaret Thatcher", a zamiast tego „cały kraj pracuje na górników". Jednocześnie Olszewski apeluje, by o kierunkach rozwoju sektora energii w Polsce dyskutować ponad podziałami, „niezależnie od poglądów na ekologię i unijną politykę klimatyczną".
Wypada się zgodzić z autorem, że bezpieczeństwo energetyczne Polski wymaga szerokiej debaty. Ale dyskusja ta nie może się opierać na powielaniu czarno-białych i nic niewnoszących do meritum schematów. Kreowanie prostych podziałów, w których sektor węglowy od lat odgrywa tę samą negatywną rolę, z pewnością nie pomaga w wyważeniu racji. Jako przedstawiciele polskiego górnictwa od lat konsekwentnie powtarzamy, że wbrew temu, co mogłoby się wydawać, z pozoru odległe interesy przemysłu i ekologów można połączyć.
Stan zawieszenia
Przede wszystkim sięzgadzamy, że Polska potrzebuje długofalowej polityki w zakresie bezpieczeństwa energetycznego. Brak jasnej i czytelnej polityki w tym zakresie, wynikający z ingerencji UE, jest dotkliwy dla producentów energii pochodzącej zarówno z węgla, jak i z odnawialnych źródeł. Ten swoisty stan zawieszenia skutkuje wstrzymaniem wielu decyzji inwestycyjnych oraz ogromnym ryzykiem w przypadku finansowania tych inwestycji w energetyce, gdzie okres zwrotu wynosi 20 lub więcej lat.
Podobnie nie ma między nami sporu w kwestii konieczności zastępowania węgla w systemach energetycznych innymi źródłami energii. To proces nieuchronny, wynikający m.in. ze zużywania się tego surowca i zmieniających się oczekiwań społecznych. Proces ten powinniśmy jednak prowadzić stopniowo i racjonalnie, z uwzględnieniem poziomu rozwoju naszej gospodarki i źródeł energii, jakie historycznie ukształtowane zostały w Europie. O ile w Skandynawii od dziesięcioleci tym źródłem była woda, a w Danii i Niemczech wiatr, o tyle Polsce był to węgiel.
W tym kontekście trudno się zgodzić z zarzutem Michała Olszewskiego, który do kosztów zewnętrznych górnictwa zalicza, jak sam pisze, „konieczną" restrukturyzację. Rzeczywiście w pierwszym okresie transformacji zmiany w sektorze węglowym były niezbędne, podobnie jak we wszystkich innych branżach polskiego przemysłu. Nie oznacza to przecież, że cała transformacja – na poziomie rachunku ekonomicznego – nie miała sensu. Nie jest również tak, że jeżeli dziś po niemieckich drogach jeżdżą polskie autobusy, a po włoskich torach polskie pociągi, to wszystkie te pojazdy zostały 20 lat temu subsydiowane przez polskiego podatnika, który zapłacił za bolesną transformację przemysłu motoryzacyjnego.