Zagórowski: Związkowcy czują się bezkarni

Górnictwo nie chce zmienić systemu wynagrodzeń, organizacji pracy, nie zrezygnuje z nawet najbardziej bzdurnego przywileju – mówi były prezes JSW.

Publikacja: 02.03.2015 20:00

Zagórowski: Związkowcy czują się bezkarni

Foto: Fotorzepa/Rafał Guz

Rz: Zdezerterował pan.

Postanowiłem odejść sam, nikt mnie do tego nie zmuszał. Uznałem, że głowa jednego człowieka nie może być przeszkodą w tym, by 26 tys. ludzi pracowało i zarabiało. Proszę mi wierzyć nie miałem nacisków z Warszawy, zresztą nie miałem ich generalnie przez osiem lat pracy w Jastrzębskiej Spółce Węglowej. To było odejście na moich warunkach. Wytrzymałem dużo.

Ale na pożegnalnej konferencji powiedział pan, że pana bezpieczeństwo jest zagrożone. Były jakieś groźby? Zastraszano pana lub rodzinę?

Jeśli jeden związkowiec mówi na masówce, że górnicy żądają krwi Zagórowskiego, różnie można to rozumieć. Jeśli pali się kukły z moją podobizną, a dziecko górnika ubiera się w zbroję rycerską, daje mu się mieczyk i ojciec go uczy jak dźgać kukłę ze zdjęciem Zagórowskiego, to przyzna pani, że nie jest to fajne. Rzucano w budynek JSW cegłami, śrubami, gdyby nie policja ludziom w środku groził lincz. Rozgrzany tłum nie myśli racjonalnie. Kiedy zdecydowaliśmy się sprywatyzować JSW mieliśmy z wiceprezesem ds. pracowniczych Marianem Ślęzakiem pod domami gdzie mieszkaliśmy nieustającą pikietę. Bo na wprowadzenie JSW na giełdę też nie było zgody liderów związkowych. Byli wściekli. Stali pod naszymi oknami, w czternastu, bo w piętnastu trzeba mieć zgodę, i wręczali mieszkańcom bloku ulotki na mój temat. Także dzieciom – widziała to moja córka. Na ulotce byłem w więziennym pasiaku, a z drugiej jej strony były na mój temat obraźliwe hasła. Policja nic nie mogła zrobić, bo przecież nikogo nie zabili.

Oddał pan sprawę do sądu i wygrał.

Tak, po trzech latach. Zasądzono od dwóch liderów związkowych po 5 tys. zł na cele publiczne. Zapłacili. Już wtedy ta granica została przekroczona, a oni nadal czują się bezkarni, bo system prawny w Polsce jest niedostosowany do dzisiejszej rzeczywistości.

W JSW chciał pan wprowadzić plan oszczędnościowy bez zwolnień. Dlaczego spotkało się to z takim wielkim oporem? Górnicy wiedzą, że hossa na węgiel się skończyła. Że polski podatnik nie życzy sobie, by politycy dla własnego spokoju sponsorowani górnictwo.

Jako menedżer mam zakodowane w głowie, że trzeba dbać o miejsca pracy i finanse firmy. W 2009 r., kiedy rynek siadł, też taki cel sobie założyliśmy. Skróciliśmy czas pracy na trzy miesiące do czterech dni, przeszliśmy przez ten kryzys, na szczęście był krótkotrwały i nikogo nie zwolniliśmy. Teraz było gorzej. Mieliśmy alternatywę: działać natychmiast, albo czekać aż firma się rozleci i wtedy wyciągać ręce po pieniądze podatnika. Postanowiliśmy ubiec nadciągające zło, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że liderzy związkowi urządzą piekło i aż tak ogłupią pracowników. Naprawdę nie oglądaliśmy się na rząd, rok wyborczy, notowania. Jesteśmy firmą giełdową, więc wyprzedzająco reagujemy na kryzys. Mieliśmy odłożone rezerwy, oszczędności z dobrego okresu, ale jechaliśmy na nich niemal cały 2014 r. Dłużej się nie dało. Pieniądze zaczęły się kończyć. W 2015 r. budżet musiał być zrównoważony: firma nie może wydawać więcej niż zarabia. Koniec. Opierając się na tych założeniach przygotowaliśmy plany oszczędnościowe. Ogłosiliśmy je i wypowiedzieliśmy pewne porozumienia wewnętrzne. Bo my formalnie mogliśmy zrobić oszczędności tylko na 60-70 mln zł ukrócając premie, ale to by spółki nie utrzymało przy życiu. Związkowcy nie wytrzymali nerwowo. Za moich czasów liderzy związkowi sukcesywnie tracili wpływy, wypychałem ich z kolejnych obszarów. Więc postanowili się  odegrać, a użyli do tego 26 tys. załogi. Nie mieli skrupułów. Duża część z pracowników dostanie połowę pensji za luty. Chcę dodać, że ja nie brałem udziału w negocjacjach ze stroną związkową, by nie pogarszać sytuacji. Związkowcy włożyli ludziom do głowy hasło „Zagórowski musi odejść" tak jak kiedyś „Balcerowicz musi odejść". Potem już się nikt nie zastanawiał o co w tym wszystkim chodzi.

To o co szła wojna ze związkowcami?

Zna pani zarzut z Hotelem Różany Gaj w Gdyni. Że wydaliśmy miliony złotych na remont. Wie pani, że przez lata zarządzało tym hotelem trzech związkowców z kopalni Zofiówka, w tym szef "S" Roman Brudziński? Czerpali z tego poważne korzyści, doprowadzili budynek do ruiny. Dwukrotnie chcieliśmy go sprzedać, nie było chętnych. W dobrym dla JSW okresie zainwestowaliśmy w remont, potem go wynajęliśmy i dziś przynosi 70 tys. zł miesięcznie. Bo gdybyśmy my zatrudnili tam swoją recepcjonistkę musielibyśmy jej dać deputat węglowy i posiłek regeneracyjny. Taka jest prawda. Albo zarzut sponsorowania Jastrzębskiego Węgla – klubu siatkarskiego – po 8 mln zł przez pięć lat. Jeszcze trzy lata temu jego szefem był szef "S" w JSW Sławomir Kozłowski, który domaga się mojego rozliczenia wydatków, ciągle dopominał się o pieniądze na klub. JSW prowadzi na terenie Jastrzębia działalność, musi tej społeczności coś dać. Siatkówka niesie dobre emocje, chodzą na to całe rodziny. A my mamy reklamę, to znikomy budżet.

Ale problem związków zwłaszcza w spółkach kontrolowanych przez państwo jest znacznie szerszy. Od lat domaga się pan zmiany ustawy o związkach zawodowych i rozwiązywaniu sporów zbiorowych.

Te dwie ustawy powstały dwadzieścia kilka lat temu. Dają więcej praw liderom związkowym, znacznie mniej pracodawcy. Nie ma równowagi. Wtedy miały chronić liderów, były potrzebne, to był okres transformacji. Przez te ustawy polskie górnictwo nie ma przyszłości. Wytłumaczę dlaczego. 50 proc. kosztów to koszty pracy usankcjonowane prawem sprzed 25 lat, gdzie pieczę nad każdym pomysłem, każdą złotówką mają związki zawodowe. Prawo to tworzono w zupełnie innej rzeczywistości gospodarczej, gdzie związki miały dużo więcej do powiedzenia, bo były po okresie przemian i miały duże przyzwolenie społeczne. System płac w kopalniach jest nieracjonalny. Ja wiem że górnikowi należą się pieniądze za ciężką pracę, ale nie wszyscy ciężko pracują. Bo są tacy, co podpinają się pod ten system przywilejów sprzed 25 lat. Poza tym nie ma zupełnie uzależnienia zarobków od efektów pracy pracownika i wyników finansowych firmy - co jest dziś niemożliwe w sektorze przedsiębiorstw prywatnych. Kolejne 20-25 proc. to są koszty-opłaty, podatki, energia. Zostaje jakieś 25 proc. środków na które ma wpływ zarząd - to są inwestycje. Więc co może zrobić zarząd? Zdjąć z inwestycji a to jest najgorsza decyzja jaka może być dla firmy. Polskie kopalnie nie są nowe. Ostatnia, kopalnia Budryk była budowana kilkadziesiąt lat temu. Kopalnie są projektowane z reguły na 30-40 lat i potem z reguły muszą dostać nowy impuls do działania, np. sięgnąć po kolejne złoża. A to wiąże się z dodatkowymi kosztami, bo złoże jest albo głębiej, albo dalej. Każdy metr transportu to koszt. Związkowcy mimo to nigdy nie oddadzą raz zdobytych przywilejów, a w głowie mają jedno: jak się coś nie uda, państwo będzie musiało do nas dopłacić, bo zawsze tak robiło.

Wymuszą to kosztownym strajkiem. Politycy nie chcą mieć takiego kłopotu, tym bardziej w roku wyborczym.

Przyszedłem do Sejmu, gdy głosował nad ustawą - programem naprawczym dla Kompanii Węglowej. Pod Sejmem stali wtedy rodzice niepełnosprawnych dzieci. Jak oni mają strajkować? Odejść od łóżek, nie dać dzieciom jeść? Dla nich nie ma pieniędzy w budżecie. Poszedłem na komisję gdzie mówiło się jak dosypać 2,5 mld zł do górnictwa. Ja wiem, że państwo ma obowiązek pomagać, interweniować, sam jestem propaństwowcem, ale najpierw trzeba coś dać od siebie. A sektor górniczy nic od siebie dać nie chce: nie chce zmienić systemu wynagrodzeń, organizacji pracy, nie zrezygnuje z jakiegokolwiek, nawet najbardziej bzdurnego przywileju. W Jastrzębiu była awantura o tzw. flapsy, czyli dodatek energetyczny dla ciężko pracujących. Obcięliśmy ten dodatek, bo dostawali go niezgodnie z rozporządzeniem nawet pracownicy administracji.

Ale czy to pan jako prezes spółki węglowej powinien był zabierać te przywileje? Legislatorem jest Sejm, a wykonawcą – rząd. To tam powstaje prawo.

Jako prezes JSW sam nie jestem w stanie tego zrobić, nawet zabrać głupiego flapsa. Dlatego działamy w organizacjach, np. Pracodawcy RP, które nas reprezentują. Przygotowaliśmy mnóstwo projektów zmiany prawa w zakresie układów zbiorowych czy prowadzenia zakładu. Uważamy że setki milionów złotych są zablokowane tylko dlatego, że prawo nie przystaje do rzeczywistości. Jesienią ubiegłego roku wysłaliśmy projekty gdzie tylko można. I co? I nic. Ponadzakładowe układy pracy weszły w umowy o pracę. Kto się odważy wypowiedzieć 26 tys. umów o pracę w JSW, by coś w nich zmienić? To cholernie wygodne rozwiązanie dla związków zawodowych. Na jakiekolwiek działanie oni muszą się zgodzić. Sugerowaliśmy ministrom żeby np. wprowadzić taki zapis: jeśli zarząd firmy widzi, że może dojść do upadku firmy, utracić może ona płynność finansową, to zarząd może zawiesić czasowo pewne elementy np. pod nadzorem sądu. Taką możliwość daje prawo upadłościowe, ale wtedy firmy już nie ma, a ludzie idą na bruk.

Co trzeba zmienić w ustawie o związkach zawodowych?

Na pewno reprezentatywność. Nie może być tak, że mały związek ma takie same prawa, jak duży. Pracownicy nie powinni należeć do kilku związków jednocześnie, bo niestety, większość należy fikcyjnie po to tylko, by liderzy związkowi mieli oddelegowania tzn. nie pracowali ale dostawali pensje. Członek związku sam powinien płacić za siebie składkę, a nie pracodawca. To będzie uczciwie. Nie krytykuję związków jako takich – dzięki nim żyjemy w wolnym kraju. Ale teraz są tam inni ludzie – poprzednicy zmieniali Polskę dla idei, a na ich miejsce weszli ci, którzy zrobili sobie z tego świetny sposób na życie. To są ludzie, którzy nie pracują fizycznie już od ponad 20 lat i nie mają gdzie wrócić. Trzymają pracowników w szachu w celu obrony własnych interesów. Jeden ze związkowców opowiadał mi, że pierwsza "Solidarność" miała w statucie kadencyjność przewodniczącego. Dwie kadencje i koniec, zmiana. Ale działacze wykreślili ten wymóg, zasmakowali we władzy, poczuli że to fajna fucha. Funkcje pełnią więc dożywotnio, a niektórzy nawet zaczynają myśleć o dziedziczeniu tych funkcji dla swoich synów. W efekcie liderzy związkowi manipulują ludźmi do własnych celów, a cel jest jeden: utrzymać się na stołku. Ustawowy przepis gwarantuje przewodniczącemu, że przy 150 członkach związku nie idzie do pracy, przy 500 - drugi wiceprzewodniczący nie idzie do pracy. Sa sektory państwowe gdzie pracuje się według archaicznego systemu. To one tracą konkurencyjność, miejsca pracy, są podtrzymywane na kroplówkach, czyli z pieniędzy podatnika.

Wsparcia rządu w rozwiązywaniu konfliktu w JSW nie było, choć władze Kompanii Węglowej wsparcie dostały.

Ja takiego wsparcia nie potrzebowałem, premier nie jest od tego. Mamy wyrok sądu, że strajk był nielegalny. Niestety, ustawa o rozwiązywaniu sporów zbiorowych mówi co można, a czego nie, ale nie mówi co grozi za łamanie prawa. Jednak jako spółka będziemy dochodzić odszkodowania za straty, jakie poniosła spółka. Gdybyśmy tego nie zrobili, inwestorzy mogliby nas oskarżyć o niegospodarność. Jestem realistą, nie ma szans, by od tych ludzi odzyskać 300 mln zł. Ale nawet symboliczne odszkodowanie ma sens.

Dzień strajku kosztował 24 mln zł. Czy JSW jest w stanie odzyskać utracone przychody?

Odrabianie 17 dni strajku potrwa przynajmniej rok. Korzyść jest taka, że udało się podpisać porozumienie ze związkami, które dadzą spółce 300 mln zł oszczędności.

Ale sześciodniowy tydzień pracy stoi pod znakiem zapytania. Skąd niechęć górników? Przecież zarobiliby więcej, a spółka odzyskała stabilność finansową. Działa to od trzech lat w prywatnej kopalni Silesia. Tam też są te związki. I są zadowoleni.

Chcemy zbliżyć system płatności do funkcjonującego w Silesii. Szósty dzień wymusi wcześniej czy później ekonomia. Górnicy chcą zarabiać więcej, tylko system jest na tyle popsuty, że za soboty w JSW płaciło się 200 a nawet 300 proc. i zarabiali wybrańcy, którzy byli w stanie się na to „załapać". A my chcemy wprowadzić obligatoryjny, powszechny dla wszystkich system pracy w soboty – według grafika. Przecież połowa polskiej gospodarki w ten sposób pracuje. Problem jest innej natury - w Jastrzębiu wolna sobota dla górnika to doktryna.

Doktryna? Myślałam że chodzi biznes – żeby w  weekendy mogły pracować spółki okołogórnicze, często związane ze związkowcami.

33 lata temu w Jastrzębiu podpisano Porozumienia Jastrzębskie – dawały one wolne soboty w całym kraju. Związkowcy mają problem z rozliczeniem się z tą historią. Wielokrotnie namawiałem ich: byliście elitą zmian w Polsce, zmieńcie to, bo Polska się zmieniła. Ale to nie działa. Silesia miała być zlikwidowana, Czesi podpisali nowe umowy, bez starych obciążeń. Podobnie byłoby, gdyby Kompania Węglowa upadła – górników by zatrudniono na nowych zasadach. Model organizacyjny w kopalniach to skansen. 80 proc. to koszty stałe, których nie da się ruszyć. Polskie górnictwo zmierza do upadku. Tak się stało na zachodzie: nie ma zagłębia w Niemczech, Francji, Anglii, ani w Belgii. Jeśli w polskim górnictwie nie zajdą głębokie zmiany – w prawie, a potem organizacji – to podzieli ono smutny los tej branży w innych krajach Europy. Bo UE nie ma sentymentu do górnictwa, polski podatnik też nie. Związkowcy popsuli obraz górnika. Mam o to do nich duży żal.

Historia pokazuje, że taki los spotkał inne uzwiązkowione branże w Polsce.

Nie ma dziś Ursusa, wielkich stoczni. Tam, podobnie jak w górnictwie rządzili liderzy związkowi, na siłę utrzymywali przywileje. A przetrwali ci, którzy umieją się dostosowywać. Ci co chcieli przetrwać  dzięki pieniądzom budżetowym, nie istnieją.

W obecnym modelu górnictwo nie przetrwa nawet dwóch, trzech lat. Będzie kurczyć, zmniejszać. I nie można przerzucać problemów na energetykę. Wierzyłem że ceny węgla odbiją, ale tak się nie stało. Niestety, dopóki gospodarka Chin będzie w stagnacji, ceny będą niskie, bo nie ma tak dużego zapotrzebowania na surowce.

W jakim stanie zostawia pan Jastrzębską Spółkę Węglową?

Z wieloletnią perspektywą. Zbudowaliśmy grupę węglowo-koksową, przyłączyliśmy kopalnie Budryk,  Knurów-Szczygłowice, która ma wielką przyszłość na 30 lat. Osiem lat temu dostałem sześć kopalń i udziały w koksowni. Dziś mamy osiem kopalń rozwojowych. Połowa produkcji koksu w Polsce jest w rękach JSW. Mamy 1,2 mld zł zadłużenia z powodu zakupu kopalni Knurów-Szczygłowice. To niewiele.

Związkowcy zarzucają panu, że przez to zadłużył pan spółkę, a oni muszą zaciskać pasa.

Kupiliśmy ją na dołku za połowę rzeczywistej wartości. Staraliśmy się ją przejąć już cztery lata temu, ale wtedy nie było o tym mowy. Ta kopalnia pociągnie rozwój JSW. Obok jej złóż są potężne złoża węgla koksowego byłej kopalni Dębieńsko. Czesi mają na nią koncesję do 2018 r. ale liczę na to, że nie wydobędą tej pierwszej tony i wtedy my koncesję przejmiemy. W ministerstwie gospodarki leży już nasz wniosek.

Zostanie pan w górnictwie?

Obiecałem sobie, że do końca marca się nad tym nie będę zastanawiał. Nie budowałem sobie alternatywy.

Jaki musi być nowy prezes JSW? Pana przykład pokazuje, że przede wszystkim akceptowany przez związki.

Musi być to ktoś, kto zna firmę, bo nie ma czasu na naukę. W przypadku polskiego górnictwa, niestety, dobry negocjator oznacza takiego, który spełnia życzenia związków zawodowych. A wie pani, że już przychodzi niektórym refleksja? Dostałem mnóstwo listów - od górników, ich żon, z przeprosinami i słowami wsparcia. Przeczytam pani np. fragment listu górnika z Pniówka. "Uratował Pan spółkę przed likwidacją, za to dziękuje Panu. Ten strajk bym bezsensownym strajkiem". Albo inny list: „Jestem młodym pracownikiem i jestem świadom sytuacji i jestem gotowy na redukcje wynagrodzenia i wycofanie poniektórych przywilejów celem ratowania naszego zakładu i miejsc pracy.  Zapoznałem się z nowym porozumieniem i jestem również za wprowadzeniem sześciodniowego tygodnia pracy. Dopóki oni zostaną w kopalniach, nic się nie zmieni i prędzej czy później znowu zostaniemy postawieni przed widmem strajku.

Wystartuje pan na stanowisko szefa Nowej Kompanii Węglowej czy ma pan już dość państwowych spółek?

Jestem propaństwowcem. Dla mnie obojętne jest, czy spółka którą kieruję jest prywatna czy państwowa. Liczy się rachunek: zysk i praca.

CV

Jarosław Zagórowski ma 45 lat, z wykształcenia jest mechanikiem po Politechnice Śląskiej i zarządzaniu. Od lat 90. związany z górnictwem. W Jastrzębskiej Spółce Węglowej od 2003 r. – najpierw w radzie nadzorczej, a od 2007 do 2015 r. – prezes. Był najdłużej urzędującym prezesem spółki górniczej i pierwszym na kontrakcie menedżerskim.

Opinie Ekonomiczne
Marta Postuła: Czy warto deregulować?
Opinie Ekonomiczne
Robert Gwiazdowski: Wybory prezydenckie w KGHM
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Qui pro quo, czyli awantura o składkę
Opinie Ekonomiczne
RPP tnie stopy. Adam Glapiński ruszył z pomocą Karolowi Nawrockiemu
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Nie należało ciąć stóp przed wyborami
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku