Te dwie ustawy powstały dwadzieścia kilka lat temu. Dają więcej praw liderom związkowym, znacznie mniej pracodawcy. Nie ma równowagi. Wtedy miały chronić liderów, były potrzebne, to był okres transformacji. Przez te ustawy polskie górnictwo nie ma przyszłości. Wytłumaczę dlaczego. 50 proc. kosztów to koszty pracy usankcjonowane prawem sprzed 25 lat, gdzie pieczę nad każdym pomysłem, każdą złotówką mają związki zawodowe. Prawo to tworzono w zupełnie innej rzeczywistości gospodarczej, gdzie związki miały dużo więcej do powiedzenia, bo były po okresie przemian i miały duże przyzwolenie społeczne. System płac w kopalniach jest nieracjonalny. Ja wiem że górnikowi należą się pieniądze za ciężką pracę, ale nie wszyscy ciężko pracują. Bo są tacy, co podpinają się pod ten system przywilejów sprzed 25 lat. Poza tym nie ma zupełnie uzależnienia zarobków od efektów pracy pracownika i wyników finansowych firmy - co jest dziś niemożliwe w sektorze przedsiębiorstw prywatnych. Kolejne 20-25 proc. to są koszty-opłaty, podatki, energia. Zostaje jakieś 25 proc. środków na które ma wpływ zarząd - to są inwestycje. Więc co może zrobić zarząd? Zdjąć z inwestycji a to jest najgorsza decyzja jaka może być dla firmy. Polskie kopalnie nie są nowe. Ostatnia, kopalnia Budryk była budowana kilkadziesiąt lat temu. Kopalnie są projektowane z reguły na 30-40 lat i potem z reguły muszą dostać nowy impuls do działania, np. sięgnąć po kolejne złoża. A to wiąże się z dodatkowymi kosztami, bo złoże jest albo głębiej, albo dalej. Każdy metr transportu to koszt. Związkowcy mimo to nigdy nie oddadzą raz zdobytych przywilejów, a w głowie mają jedno: jak się coś nie uda, państwo będzie musiało do nas dopłacić, bo zawsze tak robiło.
Wymuszą to kosztownym strajkiem. Politycy nie chcą mieć takiego kłopotu, tym bardziej w roku wyborczym.
Przyszedłem do Sejmu, gdy głosował nad ustawą - programem naprawczym dla Kompanii Węglowej. Pod Sejmem stali wtedy rodzice niepełnosprawnych dzieci. Jak oni mają strajkować? Odejść od łóżek, nie dać dzieciom jeść? Dla nich nie ma pieniędzy w budżecie. Poszedłem na komisję gdzie mówiło się jak dosypać 2,5 mld zł do górnictwa. Ja wiem, że państwo ma obowiązek pomagać, interweniować, sam jestem propaństwowcem, ale najpierw trzeba coś dać od siebie. A sektor górniczy nic od siebie dać nie chce: nie chce zmienić systemu wynagrodzeń, organizacji pracy, nie zrezygnuje z jakiegokolwiek, nawet najbardziej bzdurnego przywileju. W Jastrzębiu była awantura o tzw. flapsy, czyli dodatek energetyczny dla ciężko pracujących. Obcięliśmy ten dodatek, bo dostawali go niezgodnie z rozporządzeniem nawet pracownicy administracji.
Ale czy to pan jako prezes spółki węglowej powinien był zabierać te przywileje? Legislatorem jest Sejm, a wykonawcą – rząd. To tam powstaje prawo.
Jako prezes JSW sam nie jestem w stanie tego zrobić, nawet zabrać głupiego flapsa. Dlatego działamy w organizacjach, np. Pracodawcy RP, które nas reprezentują. Przygotowaliśmy mnóstwo projektów zmiany prawa w zakresie układów zbiorowych czy prowadzenia zakładu. Uważamy że setki milionów złotych są zablokowane tylko dlatego, że prawo nie przystaje do rzeczywistości. Jesienią ubiegłego roku wysłaliśmy projekty gdzie tylko można. I co? I nic. Ponadzakładowe układy pracy weszły w umowy o pracę. Kto się odważy wypowiedzieć 26 tys. umów o pracę w JSW, by coś w nich zmienić? To cholernie wygodne rozwiązanie dla związków zawodowych. Na jakiekolwiek działanie oni muszą się zgodzić. Sugerowaliśmy ministrom żeby np. wprowadzić taki zapis: jeśli zarząd firmy widzi, że może dojść do upadku firmy, utracić może ona płynność finansową, to zarząd może zawiesić czasowo pewne elementy np. pod nadzorem sądu. Taką możliwość daje prawo upadłościowe, ale wtedy firmy już nie ma, a ludzie idą na bruk.
Co trzeba zmienić w ustawie o związkach zawodowych?