Ale jeśli takie prawo rości sobie zewnętrzna instytucja, w dodatku dzierżąca monopol na te czynności, to już dobrze nie jest. Wcale więc nie dziwi mnie zapowiedź przedsiębiorców, którzy postanowili wytoczyć działa przeciwko Urzędowi Dozoru Technicznego. I nie chodzi mi tutaj o sprzeciw wobec dozoru jako takiego, ale o fakt, że w naszym kraju istnieje jedna jedyna, w dodatku państwowa, taka instytucja, która zachowuje się jak udzielny książę – zwłaszcza jeśli chodzi o wynagrodzenia, jakich oczekuje za swe usługi.

Wszyscy chcemy mieć pewność, że instalacje i urządzenia pracujące w firmach są sprawne. Aby mieć taką pewność, trzeba je co jakiś czas kontrolować. Ale żądanie za tę czynność coraz to wyższych kwot, i to – jak pokazały ostatnie podwyżki – nawet o 20–40 proc., uczciwe nie jest. Tym bardziej że na rynku nie ma alternatywy, urząd skutecznie bowiem blokuje możliwość powstania innych licencjonowanych jednostek, które równie skutecznie dbałyby o nasze bezpieczeństwo i sprawdzały szczelność instalacji czy stan techniczny maszyn i urządzeń.

Nie ma to żadnego uzasadnienia, tym bardziej że w sąsiednich Niemczech istnieje ok. dziesięciu przedsiębiorstw, które mają uprawnienia podobne do tych, jakimi dysponuje UDT. Firmy funkcjonujące za naszą zachodnią granicą mogą więc wybierać, z usług których skorzystają. Jest konkurencja, są konkurencyjne stawki i nikt nie pozwoli sobie na podwyżkę rzędu 40 proc. bez racjonalnego uzasadnienia.

A przecież nie czarujmy się, jeśli np. branża gazu płynnego, która w Polsce ma najwięcej instalacji podlegających Urzędowi, zapłaci w tym roku 40 proc. więcej za inspekcję swoich urządzeń, nie przełknie tej podwyżki sama – z pewnością przerzuci ją na nas wszystkich, klientów. Oczywiście nie śmiem podważać kompetencji inżynierów pracujących w Urzędzie. Z pewnością znają się oni doskonale na fachu, który wykonują, ale gdyby wpuścili na rynek innych specjalistów, mogłoby się okazać, że ich pensje sięgające 10 tys. zł także nie są konkurencyjne. Może więc właśnie tutaj jest pies pogrzebany.