Na mojej stale uzupełnianej karteczce pod tytułem „Nos Pinokia" mam dziennikarza, który dementuje informację, że Unia wycofała się z sankcji wobec Rosji. Pisze, że było zamieszanie w mediach, ale nie wspomina, że to właśnie on osobiście i jego gazeta jako jedyna podała fałszywą informację. Mam opozycyjnie usposobionego szefa pracodawców, który zapomniał, kto na trzy lata zablokował nadzór nad SKOK-ami. Mam firmę audytorską, która zawyża dane dotyczące kosztów energii, działacza społecznego, który podwoił zyski banków, i szefa koncernu, który opowiada banialuki o cenach prądu. Tak im pasuje, to tak piszą i mówią.
Wojujący portal daje tytuł: „Do 2030 roku będziemy musieli zamknąć wszystkie elektrownie węglowe". Kilka dni później inny tytuł: „Rosjanie nie przejmą terminala w Świnoujściu. Bezpieczeństwo energetyczne Polski było zagrożone". Jeden i drugi nie ma nic wspólnego z faktami, ani nawet z zawartością informacji. Z kolei doradca i ekspert opowiada, że gdyby skasować import używanych samochodów, to produkcja ruszyłaby z kopyta (choć udział pojazdów wyprodukowanych w Polsce w sprzedaży nowych samochodów jest znikomy; nadto tych, którzy kupują samochody używane średnio stać na nowe).
Lider związkowców mówi, że nie można problemów górnictwa rozwiązać kosztem pracowników, choć widać z liczb, które sam podaje, że właśnie można ograniczając wydatki płacowe i pochodne. Minister finansów twierdzi, że słaby złoty wzmacnia konkurencyjność (wprost przeciwnie – pogarsza, bo zniechęca do unowocześniania produktów, obniżania kosztów etc.) , a kandydat na prezydenta, że przyjęcie euro oznacza inflację i drożyznę.
Dlaczego im rośnie ten nos Pinokia? Niektórym z powodu zwykłej niekompetencji. Nie wiedzą, a mówią, kłapią, gadają i wymądrzają się, bo im się coś tam wydaje. Nie znają liczb , nie rozumują logicznie, tylko emocjonują się i próbują te emocje zamiast faktów wcisnąć słuchaczom i czytaczom. Czasem robią to gratis, czasem za pieniądze, podkręcają i przekręcają, żeby lepiej sprzedać swój produkt. Innym nos Pinokia rośnie z wyrachowania – uważają, że tego oczekuje klientela związkowa, czy wyborcy. Tego wymaga interes ich firm, albo klientów, których reprezentują. Są opłacani nie za rzetelność, tylko za załatwienie sprawy.
Ostatni przypadek zasługuje na uwagę, bo w końcu nie dotyczy pokręconego dziennikarza, czy cwanego bonzy związkowego, ale polityka z pierwszej półki. Kandydat na prezydenta doskonale wie, że przyjęcie euro nie wywołało ani na Słowacji, ani na Litwie inflacji. Inflacja w Słowacji w okolicach przyjęcia euro w 2009 roku była z grubsza taka jak w Polsce, a nawet niższa. Na Litwie, która ma euro od 1 stycznia 2015, panuje deflacja, nie było żadnego przyspieszenia inflacji, ani przed, ani po przyjęciu euro. Wzrost cen w ostatnich latach (teraz spadek) jest bardzo zbliżony do obserwowanego w Polsce. Jeśli ceny na Litwie wzrosną z powodu euro, to o 0,2-0,3 procent, przynajmniej tak było na Łotwie i Estonii, czyli tyle co nic.