Zdystansujmy się od gorącej dyskusji o kredytach hipotecznych, szwajcarskich stopach czy polityce luzowania ilościowego. Na koniec odrzućmy informacyjny szum i zapomnijmy o wyzwaniach dnia codziennego, które stoją przed zarządzającymi aktywami i ich klientami.
Banki w formie
Sytuacja polskiego sektora, gdy przyjrzymy się jej z lotu ptaka, nie wygląda źle. Fala globalnego kryzysu finansowego, która podtopiła systemy bankowe największych rynków, zdążyła znacznie osłabnąć, zanim dotarła nad Wisłę. Napotkała jednak barierę konserwatywnych regulacji, ostrożnego podejścia do ryzyka systemowego i zdrowych fundamentów. Być może wcześniej blokowały one raptowny wzrost i były krytykowane za zbytnią powściągliwość, ale sprawdziły się w chwili próby. To wszystko jednak historia.
Polskie banki oparły się kryzysowi, ale za chwilę czeka je test znacznie poważniejszy, bo wynikający ze zmian społecznych, które można porównać tylko z powojennym baby boomem w USA.
Chciałbym zwrócić uwagę na zmiany demograficzne. Kim jest dzisiaj, a kim będzie za kilkanaście lat klient banku? To pokolenie millennials urodzone na przełomie lat 80. i 90.: pewni siebie, niecierpliwi, przedsiębiorczy i internetowi. Myli się ten, kto twierdzi, że są jak carte blanche i tylko czekają, by bank zaoferował im jakże niezbędne: konto, kartę i kredyt.
To pokolenie nie potrzebuje produktów bankowych! To banki potrzebują ich jako klientów. Oni nie przyjdą do oddziału po konto – mają Google Wallet. Po co mają płacić kartą – przecież jest mobilny SkyCash, a kredyt, zwłaszcza na rozwój własnego biznesu, mogą zastąpić crowdfundingiem.