Ważne tylko, by zadłużanie się było rozważne. Co nam bowiem po gwałtownym wzroście bogactwa, gdyby zaraz potem miał przyjść krach?
Gdy przed 22 laty brałem kredyt mieszkaniowy, był on oprocentowany na 36 proc. Dziś nie jest wielką sztuką dostać kredyt hipoteczny oprocentowany poniżej 5 proc. (i to w złotych) czy konsumpcyjny poniżej 10 proc. W 25-letniej historii obecnego ustroju gospodarczego nie było tak niskich odsetek.
Polacy i polskie firmy dostrzegli już okazję i zamierzają z niej skorzystać. To stwarza szanse na znaczący rozwój akcji kredytowej. A im więcej kredytów, tym większe zakupy ludzi (popyt wewnętrzny) i inwestycje firm. Nie dziwią więc prognozy ekonomistów przewidujące coraz szybszy wzrost PKB.
To dobra droga, bo i nasze społeczeństwo, i nasze firmy są stosunkowo mało zadłużone w porównaniu z rozwiniętymi krajami, w których niskie stopy procentowe są normalnością od dziesiątków lat.
Ale ważne jest też to, w jakim tempie będzie rosło zadłużenie i do kogo trafią nowe kredyty. Przed naszymi politykami pojawia się bowiem pokusa wykorzystania niskich stóp procentowych. Wystarczy zmniejszyć restrykcje związane z udzielaniem kredytów przez banki i już mamy boom kredytowy oraz ekspresowy wzrost gospodarczy. Potem oczywiście stopy wzrosną, kredytobiorcy okażą się nieodpowiedzialni i sztuczny boom gospodarczy skończy się krachem. Takie scenariusze ćwiczyło już kilka krajów w Europie.