Shirley Valentine, tytułowa bohaterka monodramu grana przez Krystynę Jandę, w pewnym momencie mówi: „Gdy Grecy budowali drogi i świątynie, Anglicy jeszcze orali ziemię kością z tyłka żyrafy!". W sumie racja. Homer nie był zapewne zbyt popularny wśród członków plemion zasiedlających tereny nad Tamizą, Loarą, Renem czy Dunajem, a raczej niewielu z nich rozmyślało nad rozprawami greckich filozofów czy analizowało odkrycia matematyków.
Grecy w dużym stopniu są sami sobie winni (no, może z wyjątkiem pieniędzy), ale o źródłach ich obecnych problemów napisano już tyle, że spokojnie możemy zostawić ten temat na boku. Dzisiaj żywotne pytanie brzmi, czy warto im podstawić kolejną szalupę ratunkową, gdy stało się oczywiste, że obecna tonie pod ciężarem długów i niewydolnej gospodarki. Odpowiedź może być twierdząca tylko wtedy, gdy Grecja będzie w stanie dopłynąć na niej do bezpiecznego lądu, zamiast dryfować i w kółko wysyłać na cały świat sygnał SOS. Niestety, trzeźwa analiza sytuacji nie daje wielu powodów do optymizmu.
Zmęczone kryzysem i upokorzone narzuconym z zewnątrz programem naprawczym społeczeństwo, skorumpowana administracja oraz zdegenerowana klasa polityczna tworzą mieszankę utrudniającą przeprowadzenie skutecznych reform. Propozycje rządu greckiego, za którym stoi skrajnie lewicowa partia Syriza, są nie do zaakceptowania dla wierzycieli. W gruncie rzeczy sprowadzają się do pomysłu „wy naprawdę dacie nam pieniądze, a my na niby będziemy się reformować". Sytuację pogarsza analfabetyzm dyplomatyczny negocjatorów greckich, którzy dokonali czegoś, co do niedawna wydawało się niemożliwe – zjednoczyli kraje europejskie. Przeciwko sobie.
Groźba efektu domina
Czy zatem nie lepiej po prostu pozwolić Grecji pójść na dno, zamiast ryzykować utratę kolejnych pieniędzy w zamian za mglistą perspektywę sukcesu? Wizja uwolnienia eurolandu od greckiego enfant terrible jest naprawdę kusząca, ale mimo wszystko więcej racjonalnych argumentów przemawia za tym, aby zacisnąć zęby i spróbować powalczyć o pozostawienie strefy euro w komplecie. Po pierwsze, wypadnięcie jednego, nawet małego członka unii walutowej podnosi w dłuższej perspektywie ryzyko rozpadu całego bloku, a skutki ekonomiczne i polityczne takiego wydarzenia byłyby najprawdopodobniej katastrofalne. Po drugie, brak europejskiej kotwicy może spowodować, że Grecja wpadnie w „złe towarzystwo", co zmniejszyłoby bezpieczeństwo całego Starego Kontynentu.
Jednym z fundamentalnych założeń unii walutowej jest jej nieodwracalność. Nie powinno więc nigdy dojść do sytuacji, w której inwestorzy posiadający obligacje poszczególnych członków zaczynają wątpić, czy rozliczenie eurowej wierzytelności nastąpi zgodnie z warunkami emisji we wspólnej walucie czy w walucie kraju emitenta, która miała raz na zawsze przestać istnieć.