Dla jednych oznacza ona brak granic i rynek pół miliarda konsumentów. Innym przypomina świętego Mikołaja, hojnie sypiącego pieniądze na budowę dróg i lotnisk. Dla jeszcze innych jest symbolem wszechpotężnego biurokratycznego Lewiatana, oplatającego mackami terytorium od Tagu do Bugu. Ale dla wszystkich – niezależnie od sympatii lub antypatii – jest przykładem dobrowolnego stowarzyszenia narodów europejskich, dzięki któremu kontynent od ponad pół wieku cieszy się pokojem i rosnącym dobrobytem.
Nie chodzi o uchodźców. Nie chodzi o pieniądze. Nie chodzi o pakiet klimatyczny. Nie chodzi o kryzys ukraiński. Chodzi o sposób funkcjonowania.
Integracja zaczęła się skromnie, od sześciu krajów. Potem, co kilka-, kilkanaście lat, przystępowały nowe, tak że Unia liczy ich dziś 28 (i kilka w kolejce). Do wyboru były dwa modele integracji: albo Stany Zjednoczone Europy, do których wzywał Winston Churchill, a więc wspólne państwo, w którym decyzje podejmuje się zgodnie z wolą większości. Albo rodzaj stowarzyszenia, w którym decyzje podejmuje się w sposób jednomyślny, ucierając kolejne kompromisy poprzez mozolne negocjacje. Wybrano to drugie rozwiązanie – żadna naprawdę ważna decyzja w Unii nie zapada wbrew woli jakiegokolwiek kraju, jak ognia unika się głosowania większościowego nawet tam, gdzie jest ono możliwe.
Taki mechanizm dawał uczestniczącym w integracji narodom poczucie sporego komfortu. I jakoś przez dekady działał, choć niejednokrotnie wypracowanie kompromisu było prawdziwą drogą przez mękę.
Dziś jednak działać przestał. Od kiedy świat znalazł się w sytuacji kryzysowej, wymagającej szybkich decyzji, Unia radzi sobie coraz gorzej. Zaczęło się od kryzysu finansowego w roku 2008 – Unia nie była w stanie podjąć żadnej wspólnej akcji, poszczególne kraje zrobiły to na własną rękę. Potem przyszedł kryzys zadłużeniowy krajów Południa – ponownie, zamiast szybkiej decyzji, mieliśmy kilkuletni spektakl niekończących się kłótni i próby sił. Teraz mamy z kolei kryzys imigracyjny – i znowu, Unia nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji, a poszczególne kraje nawzajem się oskarżają o brak gotowości do współpracy.