Do tej pory, kiedy jakiś polityk chciał wskazać Polakom idola gospodarczego z przeszłości, wyciągał nieśmiertelnego Wokulskiego, który jednak dziś nie bardzo pasuje (bo handlował z Rosją). No, ewentualnie polskiego fabrykanta Karola Borowieckiego. A w najgorszym przypadku mocno już przestarzałego księdza Staszica. Ale Bolesław Chrobry?
W sumie nie ma się jednak czemu dziwić. To prawda, nasz waleczny król odziedziczył państwo, które było jeszcze na poły pogańskie, biedniejsze, mniej rozwinięte kulturowo i zapóźnione wobec zachodnich sąsiadów. Ale zrobił z niego regionalne mocarstwo, znacznie bardziej doinwestowane i bogatsze niż przedtem (choć nie mierzono jeszcze wówczas ani PKB na głowę mieszkańca, ani wielkości inwestycji, a o transformacji energetycznej i sztucznej inteligencji świat miał usłyszeć dopiero tysiąc lat później). No i spotykał się jak równy z równym z niemieckim cesarzem, wymieniając się nawet kurtuazyjnie nakryciami głowy, czyli koronami (ciekawe, że ówczesna krajowa opozycja nie wyciągnęła mu tego bratania się z Niemcami i nie powtarzała z wyrzutem na wiecach słów: „für Deutschland”). Biorąc to wszystko pod uwagę, nie powinniśmy się dziwić, że to właśnie Bolesław Chrobry ma się stać patronem nowej polskiej ofensywy gospodarczej.