Robert Gwiazdowski: Powódź na chłopski rozum a uczeni ekonomiści i prywaciarze

Przeczytałem w trakcie trwającej powodzi, że w dłuższej perspektywie wzrośnie dzięki niej PKB. Uczeni ekonomiści doskonale pamiętają bowiem słowa największego spośród nich – Johna Keynesa – o tym, że „wznoszenie piramid, trzęsienia ziemi, nawet wojny mogą przyczynić się do wzrostu bogactwa”.

Publikacja: 18.09.2024 16:24

Zbiórka najpotrzebniejszych rzeczy dla powodzian na stadionie we Wrocławiu

Zbiórka najpotrzebniejszych rzeczy dla powodzian na stadionie we Wrocławiu

Foto: PAP/Maciej Kulczyński

„Gdyby skarb państwa napchał banknotów do butelek, zagrzebał je w opuszczonych szybach węglowych na dostępnej głębokości i zasypał te szyby śmieciami, a następnie pozostawił wydostanie tych banknotów (…) prywatnym przedsiębiorcom (…), bezrobocie zostałoby zlikwidowane, a w wyniku tego zarówno dochód realny społeczeństwa, jak i jego kapitał rzeczowy osiągnąłby prawdopodobnie poziom znacznie wyższy niż obecnie” – pisał Keynes.

Nie czekajmy na następny niż genueński, tylko sami zróbmy sobie powódź

Ja też pamiętam te słowa, więc mógłbym uchodzić za ekonomistę. A na chłopski rozum dorzucę ze swej strony jeszcze postulat na miarę Nagrody Nobla. Jak już skończymy odbudowę Nysy czy Kłodzka, to nie czekajmy na następny niż genueński, aż nam wilgotne powietrze znad Morza Śródziemnego przyniesie, tylko napełnijmy zbiornik w Raciborzu, a potem gwałtownie spuśćmy z niego całą wodę.

Czytaj więcej

Straty nie zawsze do odzyskania? Nie każdy powodzianin dostanie pomoc od rządu

Tylko wcześniej ewakuujmy z Wrocławia całą młodzież, a ZUS niech urządzi tam pokaz garnków i koców dla emerytów – i obieca, że będzie je wszystkim chętnym rozdawał za darmo. Wtedy nie dość, że PKB nam będzie szybciej rósł, to jeszcze poprawi się płynność Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i ci młodzi, którzy będą pracować przy odbudowie, nie będą musieli płacić wyższych składek ubezpieczeniowych.

„Wstrętni prywaciarze” handlujący wodą za 40 zł 

Powódź wykorzystują hieny. I nie chodzi o szabrowników, tylko o „wstrętnych prywaciarzy” sprzedających zgrzewkę wody „za 40 zł” – jak przeczytałem na Twitterze. Uprzejmie więc wyjaśniam, że ją można kupić właśnie dlatego, że jest za 40 zł. Jakby była nadal po 15 zł, toby jej nie było. Bo zwiększył się popyt na wodę, a zmniejszyła jej podaż – bo trudniej ją dowieźć. Więc przy zmniejszonej podaży i zwiększonym popycie cena wzrosnąć musi. Wiedział to nawet sam John Keynes.

Czytaj więcej

Chcą wzbogacić się na tragedii powodzian. UOKiK wkracza do akcji

Przedsiębiorcy sprzedający w swoich sklepach wodę w zgrzewkach mogą pomagać napełniać worki z piaskiem, choć ich własne domy czy sklepy nie muszą być zagrożone. Mogą udostępniać samochody, których w trakcie powodzi nie wykorzystują. Rozdać parę zgrzewek wody potrzebującym za darmo. Ale nie oczekujmy od tych, którzy normalnie handlują wodą w zgrzewkach i z tego żyją, że ją będą sprzedawać za mniej wszystkim, którzy chcą i mogą zapłacić więcej. Bo inaczej to ta woda, której zgrzewka za 40 zł może się bardzo komuś przydać, kupiona za 15 zł „na zapas” będzie robiła za „zapas” w czyjejś piwnicy.

Autor

Robert Gwiazdowski

Adwokat, profesor Uczelni Łazarskiego

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację