W ten sposób przynajmniej na razie nikną obawy, że krótki okaże się żywot owych słynnych 2 proc. PKB, które od tego roku Polska ma przeznaczać na obronę. Realizacja obietnic wyborczych i związane z tym potrzeby nie stały się zatem wygodnym pretekstem do cięć w armijnych wydatkach.
Inne wiadomości budzą już pewne wątpliwości. Otóż na razie pieniądze na modernizację wojska mają być przeznaczone na to, co jesteśmy w stanie wyprodukować siłami naszego przemysłu obronnego. Warto powtarzać, że z całym szacunkiem dla tego sektora, sam nie jest w stanie dużo zdziałać. W pojedynkę nie zapewni skoku jakościowego armii. Polskim firmom potrzeba przede wszystkim technologii, które mogą się u nas pojawić tylko w ramach jak najbardziej korzystnej współpracy z międzynarodowymi koncernami. Chyba że mamy dość czasu i pieniędzy, żeby te technologie przez najbliższych kilkadziesiąt lat próbować stworzyć samodzielnie.
I dlatego niesłychanie istotna jest szybka odpowiedź na pytanie, co będzie się działo z naszymi największymi programami zbrojeniowymi: systemami obrony przeciwlotniczej, śmigłowcami, okrętami podwodnymi czy bezzałogowcami. Najgorzej, gdyby nie działo się nic, postępowania uległy nieformalnemu i niewypowiedzianemu zawieszeniu. Najlepiej, gdyby nowa ekipa rządowa dokonała sprawnego przeglądu posunięć poprzedników i po tej czy innej weryfikacji popchnęła przemysł obronny na nowe tory. Obawiam się, że bez tego cały sektor czeka powolny uwiąd.
Na razie z wypowiedzi przedstawicieli PiS trudno cokolwiek konkretnego wywnioskować. Dominuje ostrożność i pewna doza sceptycyzmu, czasami zaskakującego od strony politycznej, gdy dotyczy na przykład amerykańskiego systemu przeciwrakietowego Patriot. Jednak od strony przemysłu sprawą absolutnie podstawową staje się to, by owa ostrożność dotycząca programów zbrojeniowych nie przerodziła się w decyzyjny paraliż.