Wzrost popytu na kredyt jest ostatnią rzeczą, jakiej bank centralny mógłby sobie teraz życzyć. Dotyczy to wszystkich kredytów, nie tylko mieszkaniowych, ale też konsumpcyjnych. Po stronie popytu takiego wzmocnienia nie potrzeba. Dynamika wynagrodzeń realnie będzie za chwilę przekraczała poziom inflacji, bodziec wzmacniający konsumpcję jest więc spory i nie wymaga dodatkowego wsparcia. Do tego dochodzi polityka fiskalna, która jest luźna i dodaje jakieś 2 pkt proc. PKB do deficytu sektora finansów publicznych. Ten zaś idzie głównie na sfinansowanie wydatków konsumpcyjnych, najbardziej inflacjogennych. Po stronie zagranicy są ceny ropy, które znów rosną i grożą ponownym podbiciem inflacji na świecie. Możliwy jest także kolejny wzrost światowych cen żywności. W odpowiedzi na podwyżki stóp procentowych w dół rewidowane są prognozy wzrostu dla wielu krajów na 2024 r. No i jest duże ryzyko po stronie Chin, które generują duży niepokój i niepewność, nie tylko dla Azji, ale całego świata. A nasz bank centralny w tym czasie przeprowadza bardzo radykalną obniżkę stóp.
Grozi to podbiciem inflacji?
W listopadowej aktualizacji projekcji inflacyjnej NBP zobaczymy odsunięcie się w czasie momentu jej dojścia do celu inflacyjnego. Projekcja pewnie nie będzie wskazywała jeszcze 2027 r., ale to jest taka perspektywa. Może dalsza.
A jak decyzja o cięciu stóp wygląda z punktu widzenia wiarygodności NBP?
Bardzo słabo. To jest kompletnie niezgodne z regułami sztuki zaskakiwanie rynku. Takie ruchy nadzwyczajne, nieprzewidywane przez uczestników rynku, oczywiście mogą mieć miejsce. Ale bank wykonuje je w sytuacjach nadzwyczajnych i bardzo klarownie je komunikuje. W tym wypadku takiej sytuacji z całą pewnością nie było. Ten ruch świadczy więc, że komunikacja z rynkiem jest bardzo słaba, a jego wiarygodność bardzo niska.
Jakie to niesie konsekwencje?