Karpa, Noga: Kto się boi sztucznej inteligencji

Ekonomia z pokorą musi się cofnąć do szczególnej teorii zatrudnienia, w której miejsc pracy bronić się będzie przez wzmacnianie naturalnej inteligencji, Ļa nie przez powstrzymywanie sztucznej.

Publikacja: 04.08.2023 03:00

Karpa, Noga: Kto się boi sztucznej inteligencji

Foto: Adobe Stock

Narasta kolejna fala lęku przed rozwojem nowoczesnych technologii. Tym razem potęgowana nie tylko strachem przed utratą miejsc pracy, ale też utratą wolności, a nawet i egzystencji ludzkiej. Wielki Stephen Hawking umierał w poważnej trosce o przyszłość ludzkości. Troskę tę starają się podzielać Unia Europejska i rządy wielu krajów. Ekonomiści, którzy analizują historię gospodarczą świata, są jednakże mniej pesymistyczni, np. w prognozowaniu redukcji miejsc pracy przez nowoczesne technologie.

Optymizm ekonomistów wynika być może ze słabego rozwoju nauk ekonomicznych, ale być może i z faktu, że coś udaje się jednak zbadać. To, co się bowiem udało dotychczas w ekonomii ustalić na temat relacji naturalnej i sztucznej inteligencji, nie wygląda tak źle dla tej pierwszej. Chociaż bywało nieraz w historii gospodarczej bardzo dramatycznie...

Czy Ned Ludd naprawdę istniał

Jest rok 1779. Niejaki Ned Ludd, młody czeladnik tkacki z Lancashire, staje na czele buntowniczego ruchu robotników i rzemieślników, którzy demolują pończosznicze krosna. Postać zmyślona? Bardzo możliwe, choć to właśnie od tej postaci pochodzi nazwa angielskich rebeliantów, którzy niezwykle bojowo rozprawiali się z pierwszymi efektami rewolucji przemysłowej, widząc w mechanizacji śmiertelnego wroga zagrażającego pracy człowieka.

Czy luddyści to przykład na desperacką walkę w obronie wczorajszego świata? Bez wątpienia. Ale to także wyraz buntu, który stawia pytanie – wciąż aktualne – o szkodę postępu: rodzi się ono przede wszystkim z biedy, niepewności, pogorszenia warunków pracy, czego dowodem były i są sporadyczne nawroty ruchów luddystycznych. I choć wydaje się, że świata Anno Domini 2023 nie sposób porównać do ówczesnej Anglii, to – paradoksalnie – wciąż ochoczo debatujemy o wpływie rewolucji technologicznych na zatrudnienie.

Poniekąd dzieje się tak z powodu iście eschatologicznych wizji przyszłości związanych z niezwykle gwałtownym, ba – spektakularnym! – rozwojem technologii sztucznej inteligencji, która wedle co poniektórych futurologów już niedługo sprawi, że człowiek stanie się, delikatnie rzecz ujmując, bezużyteczny.

Bill Gates i Elon Musk luddystami?

Goldman Sachs wieszczy wręcz, że sztuczna inteligencja pozbawi pracy 300 mln osób. Owe czarne scenariusze są bardzo popularne, gdyż świetnie wypadają medialnie. O innych prognozach słyszy się niewiele.

Do ponurego chóru luddystów dołączają nawet wielcy demiurgowie współczesnych technologii: Bill Gates i Elon Musk. Pierwszy proponuje opodatkowanie technologii tak jak pracowników, aby w ten sposób sztucznie obniżać rentowność wykorzystania techniki i zwiększać opłacalność zatrudniania ludzi. Drugi natomiast proponuje powszechny dochód podstawowy, aby otrzeć łzy przegranym z powodu postępów technologii.

W przeszłości luddystom częściowo pomagał rynek, ponieważ redukcja pracowników przez technologie prowadziła do relatywnej obniżki kosztów pracy i w ten sposób rosła opłacalność ich zatrudnienia. Już w latach 70. XX wieku Janusz Beksiak w bestselerowej książce „Społeczeństwo gospodarujące” pokazywał, że prosty rachunek ekonomiczny demaskuje pozorność „postępowości” postępu technologicznego: bardzo często zatrudnianie ludzi może być bardziej opłacalne niż maszyn. A przedsiębiorcy potrafią liczyć.

Maszyny kreują miejsca pracy

Z dala od medialnego zgiełku ukazał się niezwykle pouczający historyczny rys wpływu rewolucji technologicznych na rynek pracy, przygotowany przez ekonomistów ze słynnej London School of Economics (LSE). Ich pierwsza konstatacja jest banalna: rewolucje technologiczne rodzą sprzeciw.

Jego personifikacją, a zarazem symbolem są wcześniej wspomniani angielscy luddyści, choć dysponujemy doniesieniami o działaniach rebeliantów zwróconych przeciwko mechanizacji we wcześniejszym okresie: w 1707 roku żeglarze z Minden (obecnie Nadrenia Północna-Westfalia) rozerwali na strzępy pierwszy parowiec Denisa Papina. Ale to w Anglii, gdzie zaprojektowano pierwsze maszyny włókiennicze, akty „wandalizmu przemysłowego” stały się zjawiskiem społecznym.

Wbrew tradycyjnej interpretacji rebelianci walczyli nie tyle z postępem technologicznym, ile o lepsze warunki i organizację pracy oraz wynagrodzenia. Być może o to samo chodzi dzisiaj „przeciwnikom” sztucznej inteligencji?

Benjamin Schneider i Hillary Vipond, autorzy raportu LSE, zwracają uwagę, że w dobie rewolucji technicznej stare technologie nie znikają od razu. Ilustrując tę tezę, autorzy przypominają, że żaglowce były wykorzystywane w transporcie długi czas po tym, jak w służbie morskiej przewagę zyskały parowce. Wpływ tej rewolucji na zatrudnienie był stopniowy i zróżnicowany.

Zmniejszonemu zapotrzebowaniu na wykwalifikowany personel zdolny do obsługi żagli towarzyszył boom na mniej doświadczonych członków załogi do obsługi kotłów. Jednocześnie armatorzy poszukiwali bardziej wykwalifikowanych żeglarzy, oferując zarobki 40 proc. wyższe, co w konsekwencji doprowadziło do wzrostu nierówności płac w żegludze. Wreszcie trzeba było znaleźć więcej wykwalifikowanych inżynierów do budowy nowych parowców, podczas gdy w stoczniach żaglowych – w związku ze stopniowym spadkiem popytu – miejsca pracy znikały.

Bilanse rewolucji przemysłowej względem zatrudnienia były zawsze jednak pozytywne: industrializacja w każdej ze swoich faz 1.0, 2.0, 3.0 zawsze kreowała więcej miejsc pracy, niż niszczyła, co jest dowodem na to, że rewolucje techniczne są ostatecznie korzystne dla naturalnej inteligencji i siły.

Jednak wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Jaki był profil zatrudnionych i tych, którym pracy nie udawało się znaleźć? Gdzie konkretnie doszło do destrukcji, a gdzie do stworzenia miejsc pracy? Autorzy badania pokornie przyznają, że mają trudności z oszacowaniem szczegółowego wpływu poszczególnych rewolucji technicznych na basen zatrudnienia, ponieważ brakuje historycznych danych empirycznych na ten temat.

Skromny materiał badawczy, którym dysponują ekonomiści, pokazuje, że w wyniku skoku technologicznego powstają nowe miejsca pracy, ale dostęp do nowych możliwości zatrudnienia zależy od płci, wieku, poziomu wykształcenia i położenia geograficznego.

Gwoli przykładu: przejście na zautomatyzowane centrale telefoniczne w Stanach Zjednoczonych na początku XX wieku było bolesne w skutkach, gdyż pozbawiło zajęcia większość pracujących w nich ludzi, z czego tylko mała część znalazła inne, znacznie mniej płatne stanowiska.

Z badań nad mechanizacją pracy w sektorze obuwniczym w Anglii wynika, że industrializacja sektora zniszczyła 150 tys. miejsc pracy, na poczet których udało się stworzyć tylko 142 tys., przy czym zwolnieni pracownicy nie zasilili automatycznie rzeszy pracowników w unowocześnionym sektorze.

W świetle przytoczonego raportu nikt nie powinien twierdzić dzisiaj, że ruchy luddyzmu i różnych postluddyzmów miały sens, czy były skuteczne.

Daleko od „Ogólnej teorii zatrudnienia”

Ekonomia jednakże słabo jest przygotowana do kształtowania nowych relacji z udziałem naturalnej i sztucznej inteligencji. Opublikowana przez J.M. Keynesa w 1936 r. słynna „Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza” razi dzisiaj nie tylko swym hucpiarskim Einsteinowskim tytułem, ale i niebezpiecznymi konsekwencjami. Szerzy kult naturalnej nieinteligencji, nazywając ją animal spirit.

Niektóre z banków centralnych w duchu tej teorii zlekceważyły obecną inflację, broniąc rzekomo miejsc pracy przed nieinteligentnymi, emocjonalnymi zachowaniami przedsiębiorców, konsumentów i samych pracowników. Tych miejsc pracy, które niedługo i tak ulegną degradacji przez rewolucję technologiczną, i tych, których i tak nie da się obsadzić własnymi obywatelami.

Ekonomia z pokorą musi się cofnąć do jakiejś szczególnej teorii zatrudnienia, w której miejsc pracy bronić się będzie przez wzmacnianie naturalnej inteligencji, a nie przez powstrzymywanie sztucznej.

W odróżnieniu od ogólnej teorii zatrudnienia szczególna teoria zatrudnienia powiada, że jeśli banki centralne i rządy chcą odgrywać pozytywną rolę w kreacji zatrudnienia i znalezieniu kompetentnych i chętnych do pracy, to przede wszystkim muszą się skupić na umożliwieniu szerokiego i odważnego inwestowania w najnowszą technologię i wiedzę zarówno prywatnym przedsiębiorstwom, jak i gospodarstwom domowym. W świetle takiej teorii bardziej opłacalne okazuje się wzmacnianie naturalnej inteligencji np. programem spłaty z podatków kredytów studenckich, a nie waloryzowanie programów 500+ szeroko utrwalających naturalną nieinteligencję.

Waldemar Karpa i Adam Noga są profesorami ekonomii w ALK, autorami m.in. takich książek jak „Osobliwości innowacji medycznych”, „Teorie przedsiębiorstw”, „Szczególna teoria zatrudnienia”

Narasta kolejna fala lęku przed rozwojem nowoczesnych technologii. Tym razem potęgowana nie tylko strachem przed utratą miejsc pracy, ale też utratą wolności, a nawet i egzystencji ludzkiej. Wielki Stephen Hawking umierał w poważnej trosce o przyszłość ludzkości. Troskę tę starają się podzielać Unia Europejska i rządy wielu krajów. Ekonomiści, którzy analizują historię gospodarczą świata, są jednakże mniej pesymistyczni, np. w prognozowaniu redukcji miejsc pracy przez nowoczesne technologie.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?