Krzysztof Adam Kowalczyk: Państwowy sabotaż. Dlaczego mamy najdroższą energię w Europie

Gospodarczo-polityczny kartel sprawia, że mamy najdroższą energię elektryczną w Europie. Cierpią na tym polskie przedsiębiorstwa, zwłaszcza przemysłowe.

Publikacja: 11.07.2023 03:00

Krzysztof Adam Kowalczyk: Państwowy sabotaż. Dlaczego mamy najdroższą energię w Europie

Foto: Adobe Stock

Gdy za oknem słońce, moja domowa fotowoltaika pracuje w pocie czoła z mocą blisko 9 kW. Mam to szczęście, że jestem prosumentem i operator nie odmówił mi przyłączenia do sieci, co zdarza się profesjonalnym fotofarmom w całej Polsce. Ani też nie wyłącza paneli, co zdarza się u moich kuzynów na Dolnym Śląsku, gdy niedoinwestowana sieć pada.

Mój operator inwestuje w okoliczną sieć, która daje radę, choć panele pojawiają się wręcz seryjnie na kolejnych dachach. Robi to z dwóch powodów. Po pierwsze, w wielkim mieście zapotrzebowanie na prąd rośnie wtedy, gdy słońce w zenicie, a klimatyzacja szaleje. A po drugie, nie ma elektrowni węglowych, których interesów miałby bronić przed konkurencją OZE.

Inne koncerny energetyczne w Polsce – państwowe – są pionowo zintegrowane: od wytwarzania energii z węgla po jej sprzedaż. I nie jest w ich interesie inwestowanie w sieci, z których skorzystaliby rywale z OZE. Ci – gdy już zainwestują w farmy wiatrowe czy solarne – produkują prąd tanio, bo „paliwo” mają za darmo.

Czytaj więcej

Fala odmów na przyłączenie OZE do sieci. Potrzeba zawrotnej kwoty na inwestycje

Władze mogłyby zmusić koncerny do inwestycji, skoro gros energetyki należy w Polsce do Skarbu Państwa. Jest też regulatorem energetyki i ma narzędzia antymonopolowe. Niestety, łączenie tych funkcji z rolą właściciela nam szkodzi. Bo politycy liczą głównie głosy, a lobby węglowe to z rodzinami pół miliona osób. M.in. dlatego od 2016 r. mieliśmy ustawowy kaganiec na wiatraki.

Reklama
Reklama

W efekcie działań tego energetyczno-politycznego kartelu mamy najwyższe ceny energii na rynku spot w Europie. Co jest sabotażem na szkodę gospodarki, tym bardziej że użycie „brudnej” energii węglowej może wykluczyć firmy z globalnych łańcuchów dostaw. Jednocześnie władze, sztucznie mrożąc ceny dla konsumentów, usiłują przed wyborami wywołać wrażenie, że energia jest tania.

Uniknęlibyśmy problemów, gdyby państwo poprzestało na roli regulatora energetyki, nie wchodząc w buty właściciela. Gdyby ją sprywatyzowało i zaprzęgło prywatny kapitał do inwestycji – w sieci i w źródła energii. Mieszanie ról grozi chaosem. I drożyzną. Wcześniej czy później wystrzelą ceny także dla konsumentów. I właśnie dlatego zainwestowałem w fotowoltaikę.

Gdy za oknem słońce, moja domowa fotowoltaika pracuje w pocie czoła z mocą blisko 9 kW. Mam to szczęście, że jestem prosumentem i operator nie odmówił mi przyłączenia do sieci, co zdarza się profesjonalnym fotofarmom w całej Polsce. Ani też nie wyłącza paneli, co zdarza się u moich kuzynów na Dolnym Śląsku, gdy niedoinwestowana sieć pada.

Mój operator inwestuje w okoliczną sieć, która daje radę, choć panele pojawiają się wręcz seryjnie na kolejnych dachach. Robi to z dwóch powodów. Po pierwsze, w wielkim mieście zapotrzebowanie na prąd rośnie wtedy, gdy słońce w zenicie, a klimatyzacja szaleje. A po drugie, nie ma elektrowni węglowych, których interesów miałby bronić przed konkurencją OZE.

Reklama
Opinie Ekonomiczne
Monika Różycka: Taniec zamiast rozkazu. Struktury stadne w korporacjach
Opinie Ekonomiczne
Ukraina po 3,5 roku wojny: wiatr wieje w oczy, pomoc wygasa, a planu B brak
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Panika nad wyschniętą kałużą
Opinie Ekonomiczne
ArcelorMittal odpowiada Instratowi
Opinie Ekonomiczne
Jak zasypać Rów Mariański deficytu finansów publicznych w Polsce
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama