Leszek Pacholski: W pogoni za Francją warto spoglądać na Koreę

W 1970 r. PKB per capita wynosił w Polsce 866 dol., a w Korei Południowej tylko 253 dol. Gdy u nas kończyła się epoka Gierka, Korea wyprzedziła Polskę i przez kolejne 40 lat była jednym ze światowych liderów wzrostu gospodarczego.

Publikacja: 16.06.2023 03:00

Leszek Pacholski: W pogoni za Francją warto spoglądać na Koreę

Foto: mat. pras.

Prof. Adam Glapiński, prezes NBP, w czasie kilku konferencji prasowych na początku roku przedstawił prognozy wzrostu zamożności Polaków. Podawał orientacyjne terminy, kiedy pod względem rozwoju gospodarczego przegonimy bogate kraje Europy. Za kilka lat Włochy i Hiszpanię, do końca dekady Francję, a niewiele potem Wielką Brytanię.

Wypowiedzi Glapińskiego wywołały komentarze ekonomistów. Grzegorz Siemionczyk w „Parkiecie” z 18 marca zgadza się z prezesem, że „nie doceniamy tego, jakim sukcesem był dynamiczny i konsekwentny wzrost polskiej gospodarki w ostatnich dekadach”. Pisze też, że stosując najpopularniejszą miarę poziomu życia, Polska nie ustępuje już istotnie krajom, które jeszcze dekadę temu uważaliśmy za inny świat. Studzi jednak entuzjazm prezesa: „Z drugiej strony można mieć wątpliwości co do tego, czy resztę luki rozwojowej wobec państw zachodniej Europy rzeczywiście zasypiemy tak szybko, jak twierdzi Glapiński”. Podaje zdecydowanie mniej optymistyczne szacunki.

Czytaj więcej

Bruno Le Maire: Właściwą drogą dla Europy jest większa suwerenność

W wywiadzie „Jeśli nie będziemy więcej inwestować, nie staniemy się naprawdę bogaci” („Rzeczpospolita” z 19 marca) prof. Marcin Piątkowski zastanawia się, co trzeba zrobić, żeby nie tylko szybko dogonić Włochy i Hiszpanię, ale także dołączyć do twardego rdzenia światowej gospodarki. Bardzo wysoko ocenia mocne fundamenty i konkurencyjność polskiej gospodarki, które pozwoliły Polsce stać się jednym z liderów wzrostu gospodarki na świecie. Zauważa jednak, iż „naszą gospodarkę ciągnie na razie jedna grupa mięśni, ale zaniedbaliśmy rozwój innych, bardziej wyrafinowanych grup”.

Piątkowski polemizuje z tezą prezesa NBP o możliwości dogonienia Francji w niespełna dekadę. Uważa, że „bez zmiany instytucji i kultury oraz ogromnych inwestycji w siebie nie będziemy w stanie dołączyć do bardzo wąskiej grupy państw w Europie i na świecie, które nie tylko są bogate, ale też odpowiadają za gros światowego postępu technologicznego i cywilizacyjnego. W tym rdzeniu jest może dziesięć państw, m.in. USA, Niemcy, Japonia, Korea Płd., Szwecja i właśnie Francja”.

Glapiński przekonuje Polaków, że stają się równie zamożni, jak ludzie w innych państwach Europy i mogą sobie pozwolić na porównywalny poziom konsumpcji. Trzeba jednak pamiętać, że silna gospodarka to nie tylko możliwość zaspokajania potrzeb konsumpcyjnych. To także możliwość oferowania usług publicznych na dobrym poziomie. Silna gospodarka to także większe bezpieczeństwo kraju i obywateli. Z pandemią łatwiej walczyć, gdy państwo jest bogate. Ponadto od półtora roku Polska, podobnie jak Korea od 50 lat, jest państwem frontowym, co oznacza, że musi być zdolna do utrzymania silnej, dobrze uzbrojonej armii. Wspomniane przez prezesa Glapińskiego Włochy czy Hiszpania, są wobec agresji Rosji państwami peryferyjnymi i mogą sobie pozwolić na luksus pozostawania w drugiej lidze gospodarczej. A my nie możemy. Tymczasem część średniego pokolenia i znaczna część młodszych nie chce już pracować tak, jak ich rodzice. Nie chcą być bogatsi, wolą dbać o równowagę życia zawodowego i prywatnego.

Za mało na edukację

Prof. Piątkowski obawia się, że „nie dołączymy do twardego rdzenia światowej gospodarki, gdyż między innymi za mało inwestujemy w czynniki determinujące konkurencyjność w długim terminie: edukację, naukę i innowacje. (…) Dobrym punktem odniesienia jest Korea Płd. To jest kraj, który dołączył do światowego gospodarczego rdzenia, (…) Na badania i rozwój w Korei wydaje się około 5 proc. PKB, w Polsce zaś mniej niż 1,5 proc. PKB”.

Sympatyzuję z poglądami Piątkowskiego. Mam jednak wrażenie, że politycy są w tej sprawie co najmniej sceptyczni. Oczywiście głośno nie powiedzą, że nie warto wspierać innowacji i badań naukowych. Mogliby zostać oskarżeni o obskurantyzm. Jednak zawsze mają na głowie sprawy ich zdaniem ważniejsze, a na pewno pilniejsze. Na argumenty, że gospodarka rozwija się tam, gdzie są bardzo dobre uniwersytety, można usłyszeć, że bogaci mogą sobie pozwolić na luksus intelektualnych rozrywek. W końcu nikt rozsądny nie uwierzy, że bogactwo Arabii Saudyjskiej bierze się z posiadania Uniwersytetów Króla Sauda i Króla Abdulaziza tuż za pierwszą setką rankingu szanghajskiego. Nam też obiecują, że gdy już będziemy bogaci, wprowadzimy jeden z naszych uniwersytetów do drugiej setki.

Osoby pamiętające epokę Gierka znają przykłady nieudanych inwestycji infrastrukturalnych i przemysłowych. Podobnie jest z inwestowaniem w badania naukowe i szkolnictwo wyższe, chociaż tu wiedza o spektakularnych porażkach jest mniej powszechna. Jednak od błędnych decyzji o powołaniu centrum badawczego gorsze są złe rozwiązania systemowe.

Przypomnę, że dawno temu, w styczniu 2004 r., „The Economist” opublikował artykuł zainspirowany wynikami pierwszej edycji rankingu szanghajskiego. Według niego rząd francuski od lat przeznaczał na szkolnictwo wyższe prawie 6 proc, PKB, więcej niż USA, Wielka Brytania, Niemcy, Japonia i Szwajcaria. Mimo to najlepszy uniwersytet francuski znalazł się w rankingu na 65. miejscu. Wyprzedziło go 37 uniwersytetów amerykańskich i 14 europejskich z krajów wydających na szkolnictwo mniej niż Francja. Przed najlepszą francuską uczelnią znalazły się nie tylko Cambridge i Oxford, ale też londyńskie Imperial College i University College oraz uniwersytety w Edynburgu, Zurychu, Sztokholmie, Utrechcie i Monachium. Z innych danych wynikało, że Francja przegrywała nie tylko w rankingu uniwersytetów, ale także w liczbie i finansowej wartości patentów oraz w eksporcie nowoczesnych technologii. Wiele osób we Francji znało przyczyny tej sytuacji, ale przez prawie 40 lat, do 2007 r. nie było woli politycznej, aby zracjonalizować system stworzony w wyniku rewolty w 1968 r.

Koreański projekt

W 1970 r. PKB per capita wynosił w Polsce 866 dol., a w Korei Południowej, wycieńczonej japońską okupacją i wieloletnią wojną, tylko 253 dol. Wiosną tego roku Kun-Mo Chung, profesor elektrofizyki w Brooklińskim Instytucie Politechnicznym (Polytechnic Institute of Brooklyn) z doktoratem Uniwersytetu Stanowego w Michigan (UMich), opracował projekt zatrzymania drenażu mózgów z biednych krajów, w tym z Korei.

Kilka miesięcy wcześniej John A. Hannah, prezydent UMich, zrezygnował ze stanowiska i objął funkcję dyrektora amerykańskiej agencji ds. międzynarodowego rozwoju USAID. Były prezydent i były doktorant UMich spotkali się i w marcu 1970 r. i przedstawili władzom Korei zainspirowaną projektem Changa propozycję powołania nowej instytucji – Korea Advanced Institute of Science (KAIS), prowadzącej badania i studia podyplomowe na poziomie magisterskim i doktorskim. Profesorami byliby koreańscy uczeni pracujący za granicą, głównie w USA. Instytucja miała gwarantować pracownikom warunki pracy porównywalne z tymi w USA, a słuchaczom oferować wysokie stypendia.

Rząd Korei zdawał sobie sprawę, że uruchomienie strategicznego planu rozwoju gospodarczego nie będzie możliwe bez uczonych i dobrze wykształconych inżynierów, których nie mogły dostarczyć uczelnie koreańskie, a wykształceni za granicą Koreańczycy nie chcieli wracać do biednej ojczyzny. Dlatego propozycja wzbudziła zainteresowanie. Koncepcja nowej badawczej uczelni technicznej nie spodobała się jednak Ministerstwu Edukacji, które było przeciwne przywilejom oferowanym pracownikom i studentom. Konflikt rozwiązano oddając Ministerstwu Nauki i Technologii nadzór nad KAIS. Zwrócono się też do USAID z prośbą o pożyczkę na jego dofinansowanie.

Przed udzieleniem pożyczki USAID wspólnie z rządem Korei powołały zespół ekspertów do przygotowania studium wykonalności. Kierował nim Frederic Terman, były provost (pierwszy zastępca prezydenta) Uniwersytetu Stanforda, uważany za ojca Doliny Krzemowej. W grudniu 1970 r., gdy Edward Gierek obejmował w Polsce władzę, zespół przedstawił stosunkowo krótki dokument, znany w świecie menedżerów nauki jako Raport Termana, określający reguły, które musi spełniać nowa instytucja, aby osiągnąć sukces.

Parlament Korei zaakceptował wszystkie proponowane w nim rozwiązania, mimo że wiele z nich budziło sprzeciw ministra edukacji i istniejących uczelni. Prawie wszystkie są odmienne od obowiązujących obecnie w Polsce. W wielkim skrócie: KAIS funkcjonuje tak, jak podobne instytucje w USA.

W 1989 r. KAIS połączył się z KIT (Korea Institute of Technology), elitarną uczelnią kształcącą na studiach pierwszego stopnia, tworząc KAIST (Korea Advanced Institute of Science and Technology). Zainicjowany w 1970 r. projekt odniósł sukces. W ostatnim rankingu QS KAIST zajmuje 42. miejsce na świecie, a w inżynierii i technologii 24. W Azji wyprzedza go po jednej uczelni z Chin, Singapuru i Japonii.

Jeszcze większe sukcesy odnosi KAIST w publikowanym przez Thomson Reuters rankingu innowacyjności. W 2016 r. zajął szóste miejsce na świecie, obecnie jest 11. W Azji przez kilka ostatnich lat zajmował pierwsze miejsce, z bardzo wysokim wskaźnikiem „komercyjnego wpływu”. Ponad połowa badań prowadzonych w KAIST kończy się patentem.

Inżynierowie z doktoratem

Ale nie rankingi i nie osiągnięcia badaczy są najważniejsze. KAIST miał kształcić ekspertów i tak się stało. Prawie 12 tys. inżynierów z doktoratami z KAIST wspiera gospodarkę, 31 proc. pracuje na uczelniach, a 45 proc. w przemyśle, z czego ponad połowa w start-upach oraz w małych i średnich firmach. Prawie 25 proc. kadry badawczo-rozwojowej Samsunga to absolwenci KAIST, a od 2019 r. KAIST wspólnie z LG Electronics pracuje nad mobilnymi sieciami telekomunikacyjnymi nowej generacji.

W pierwszych latach istnienia KAIST był w całości finansowany z budżetu i pożyczki z USAID. Obecny budżet wynosi prawie 800 mln dol., z czego tylko 25 proc. to subsydia rządowe, 40 proc. granty, a 35 proc. darowizny i inne dochody. Warto dodać, że w KAIST pracuje tylko nieco ponad 600 pracowników badawczych.

Gdy w 1980 r. kończyła się epoka Gierka, Korea wyprzedziła Polskę w PKB per capita. Przez następne 40 lat była jednym ze światowych liderów w tempie wzrostu gospodarczego. Obecnie jest uważana za jedną z najsilniejszych gospodarek świata. Jest ojczyzną wielu globalnych marek w elektronice i motoryzacji. Według ostatnich danych PKB per capita Korei to prawie 35 tys. dol. Polska zbliża się do 19 tysięcy. Nie ma wątpliwości, że te sukcesy nie byłyby możliwe bez KAIST. Powstanie KAIST zmieniło też inne uczelnie koreańskie. Był to dobry model do naśladowania.

Decyzja władz Korei o zbudowaniu uczelni poza systemem szkolnictwa wyższego okazała się słuszna. Nie stworzono, tak jak w czasie rewolucji francuskiej całkowicie nowego systemu ani nie próbowano reformować istniejących uczelni. Wiadomo, że wprowadzenie nowych funkcjonalności w zabytkowych budynkach jest czasochłonne i zajmuje dużo więcej czasu niż zbudowanie nowych. Ważne też było, że decyzji nie odwlekano z powodu braku funduszy. Koszt jej powołania był niewielki w porównaniu z kosztem zaniechania – stratami, które gospodarka poniosłaby z powodu braku specjalistów, gdyby z KAIST zrezygnowano.

Podobne inicjatywy były podejmowane także w innych miejscach: Izraelu, Japonii, Austrii, Szwajcarii. Tam, gdzie koncepcja była zbieżna z Raportem Termana, odnosiły sukces.

Na koniec chcę zastrzec – nie uważam, że model KAIST jest jedynym godnym naśladowania. Są doskonałe uczelnie takie jak Princeton University, który jest szósty w rankingi szanghajskim oraz drugi w matematyce, fizyce i trzeci w naukach politycznych, ale w rankingu innowacyjności zajmuje dopiero 64. miejsce. I nie przyczynił się tak jak Stanford do rozwoju gospodarki. Jednak jeśli chcemy, tak jak sugeruje Piątkowski, „dołączyć do bardzo wąskiej grupy państw, które odpowiadają za gros światowego postępu”, warto się KAIST przyjrzeć. Szczegóły mam w szufladzie.

Prof. Leszek Pacholski pracuje w Instytucie Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego

Prof. Adam Glapiński, prezes NBP, w czasie kilku konferencji prasowych na początku roku przedstawił prognozy wzrostu zamożności Polaków. Podawał orientacyjne terminy, kiedy pod względem rozwoju gospodarczego przegonimy bogate kraje Europy. Za kilka lat Włochy i Hiszpanię, do końca dekady Francję, a niewiele potem Wielką Brytanię.

Wypowiedzi Glapińskiego wywołały komentarze ekonomistów. Grzegorz Siemionczyk w „Parkiecie” z 18 marca zgadza się z prezesem, że „nie doceniamy tego, jakim sukcesem był dynamiczny i konsekwentny wzrost polskiej gospodarki w ostatnich dekadach”. Pisze też, że stosując najpopularniejszą miarę poziomu życia, Polska nie ustępuje już istotnie krajom, które jeszcze dekadę temu uważaliśmy za inny świat. Studzi jednak entuzjazm prezesa: „Z drugiej strony można mieć wątpliwości co do tego, czy resztę luki rozwojowej wobec państw zachodniej Europy rzeczywiście zasypiemy tak szybko, jak twierdzi Glapiński”. Podaje zdecydowanie mniej optymistyczne szacunki.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej