Jestem w wieku 50+ i teoretycznie powinienem skakać z radości, że rząd zawarł z Solidarnością umowę, która przewiduje wprowadzenie emerytur stażowych. Sprawa jest pewna, skoro prezes Kaczyński – sam zresztą emeryt od lat – oraz premier Morawiecki dali swoje błogosławieństwo, mówiąc, że droga do emerytur stażowych została otwarta.
Teoretycznie powinienem się cieszyć, bo wystarczy, że zaliczę odpowiedni staż pracy – składkowy lub nie – i będę mógł zostać „stypendystą ZUS”, bez czekania na 65. urodziny.
Teoretycznie ten pomysł ma ręce i nogi – osadza się na prostej logice „skoro wcześniej zacząłeś pracę, wcześniej możesz ją skończyć”. Pewnie w kraju, gdzie pokolenie, które przeżyło lata 90. i ma zakorzeniony lęk przed utratą pracy na ostatniej zawodowej prostej, ta logika wielu trafi do przekonania. I pomoże PiS w ciułaniu procentów poparcia w jesiennych wyborach. Pod warunkiem wszakże, że ktoś głośno nie zapyta, dlaczego dwa dotychczasowe projekty ustaw o „stażówkach” – obywatelski Solidarności i prezydencki – od 2021 roku nie przeszły dotąd przez sejmową maszynkę do głosowania potrafiącą przecież uchwalać ustawy ze środy na czwartek?
Czytaj więcej
Emerytury stażowe, które przed wyborami znów obiecuje Zjednoczona Prawica, to krok w złym kierunku – mówią eksperci. Przypominają, że w KPO rząd zobowiązał się do podnoszenia, a nie obniżania efektywnego wieku emerytalnego.