Niegdyś było to paliwo do zadań specjalnych: dla ciężarówek czy ciężkiego sprzętu budowlanego. Pod strzechy diesel zszedł po kryzysie paliwowym lat 70.: silniki tego typu były wydajne, niezawodne i pozostawiające za sobą męską, intensywną chmurę dymu niczym czerwone marlboro.
Ale takie mamy czasy, że ten ciemny obłok zaczął przeszkadzać. Jedną z wad konstrukcji Diesla jest to, że emisji z tego silnika nie da się w prosty sposób kontrolować. W ostatnich latach zaczęło się zatem rugowanie diesla z przestrzeni publicznej. Ateny, Berlin, Bruksela, Madryt, Paryż – dziś samochodem napędzanym dieslem trudno wjechać do wielu europejskich miast.
Niby dobrze – ucieszył się jeszcze przed kryzysem energetycznym kierowca po wschodniej stronie Odry. Przyzwoite samochody będą tańsze, Niemiec będzie płakał po dwakroć, jak będzie sprzedawał. Na przygranicznych trasach zaroiło się od lawet, polska motoryzacja porzuciła 30-letnie szroty dla 15-letnich dieselków.
Czytaj więcej
Pomimo powrotu VAT z 8 do 23 proc. wielkiego skoku cen paliw w najbliższych dniach raczej nie będzie. Aż do lutego, kiedy embargo obejmie rosyjski diesel.
Ale potem na nabywców tych cudeniek zaczęły spadać kolejne ciosy. Do gry o diesla weszły statki, które przez lata używały mocno zasiarczonej wersji tego paliwa, ale wskutek nowych regulacji musiały własny obłok spalin z tej siarki wyczyścić. Potem przyszedł kryzys energetyczny i paliwa podrożały. A wreszcie, wybuchła wojna i odcięła Europę od wschodnich dostawców. Litościwie kilka dni temu Kuwejt wysłał do Europy statek z 66 tys. ton diesla, ale to jak wysłać Europie 66 tys. maseczek w apogeum pandemii. Eksperci zapowiadają, że sytuacja się nie zmieni: koszmarnie dymiące będzie koszmarnie drogie.