Do autorów krytycznie oceniających krajową politykę fiskalno-monetarną dołączyli Stanisław Kluza i Andrzej Sławiński (tekst „Inflacyjne perpetuum mobile”, „Rzeczpospolita”, 2 listopada). Nie mam nic przeciwko rzeczowej dyskusji o krajowej polityce ekonomicznej. Z argumentacją przedstawioną przez autorów nie mogę się jednak zgodzić z zasadniczych przyczyn – merytorycznych.
Substratem argumentacji artykułu Kluzy i Sławińskiego jest przekonanie, że oszczędności (sektora prywatnego) mają „własne życie”, niezależne od realnej gospodarki – ale istotnie na tę gospodarkę wpływające. Z tego biorą się różne dziwne stwierdzenia. Np. „rosnące oszczędności powodują pojawienie się w gospodarce odpowiadającej im podaży dóbr i usług, na które nie zostały wydane bieżące dochody gospodarstw domowych i firm”. Okazuje się, według autorów, że oszczędności prywatne mogą oto „pojawić się” (ni z tego, ni z owego?), powodując jednak skutek realny – w formie samoistnie realizującej się podaży. Co więcej, owe oszczędności są w istocie wyjaśniane przez… siebie same. Odpowiadają one bowiem, zdaniem autorów, właśnie „niewydanym dochodom bieżącym”… tj. de facto właśnie oszczędnościom. Masło maślane!
Błędne rozumowanie
Dalszą konsekwencją ich rozumowania jest oto konkluzja, że dopóki źródłem zakupu obligacji skarbowych są owe „oszczędności”, mamy do czynienia z sytuacją, w której deficyt budżetowy nie powoduje presji inflacyjnej, ponieważ na wydane przez rząd pieniądze „czeka” na rynku odpowiednia podaż dóbr i usług.
Zaprawdę dziwne to wszystko: dla większości komentatorów rosnące oszczędności prywatne (alias „nawis pieniężny”) zwiastują raczej przyspieszenie inflacji (według monetaryzmu). Kolejne zagadki: skąd na rynku znalazła się „odpowiednia podaż”, w dodatku w towarzystwie dodatkowych oszczędności? Co się dzieje z owymi „oszczędnościami” w chwili „pojawienia się” na rynku odpowiadającej im „odpowiedniej podaży”? Zostaną one wydane na ową podaż (a więc de facto przestaną już być „oszczędnościami”)?
We współczesnej teorii makroekonomicznej oszczędności bieżące są wtórne wobec gospodarki realnej. Są one bowiem rozumiane jako nieskonsumowana część realnego dochodu bieżącego. Oszczędza się z dochodu już osiągniętego. Nie istnieją oszczędności „abstrakcyjne”, wyprzedzające osiąganie dochodów – a w dodatku sprawcze w odniesieniu do podaży (i popytu) dochodów. Wielkość oszczędności wynika więc z osiągniętych dochodów, te zaś z efektywnego popytu i podaży – nie na odwrót. Co więcej, dochody (sektora prywatnego) są po części skutkiem deficytu budżetowego – tj. transferów (netto) trafiających do tego sektora oraz wartości publicznych zakupów prywatnie wytwarzanych dóbr i usług. Oszczędności prywatne są więc, po części, skutkiem zaistnienia takiego lub innego deficytu fiskalnego, nie jego przyczyną. Warto tu przypomnieć, że – jak uczy makroekonomia – jest to zależność dodatnia: czym większy deficyt, tym większe (ceteris paribus) prywatne oszczędności.