Nie znoszę jazdy samochodem. Ani jako kierowca, ani jako pasażer. Od biedy daję radę czasem w trasie, na przykład kiedy mknę z Warszawy do Krakowa i mogę cieszyć oko widokiem Gór Świętokrzyskich. Na autostradzie do Poznania jest już gorzej – podziwiam dźwiękochłonne ekrany i monotonne równiny.
W mieście jest inaczej. Ale też niedobrze. Tu z kolei poczucie nudy zastępuje irytacja. Korki, rozkopane ulice, egoizm i brak kultury części kierowców. A do tego ta niemiła świadomość, że dodatkowo pracuję. Bo przecież jadąc do redakcji, też wykonuję pracę. Jako szofer samego siebie. Za darmo. A nawet do tego dopłacam, bo wydaję pieniądze na paliwo.