Nie podzielicie nas” – tak niemiecki minister gospodarki Robert Habeck odpowiadał na kremlowską zapowiedź dalszych ograniczeń w dostawach gazu przez gazociąg Nord Stream. Jedności UE ma dowodzić wtorkowa decyzja o obniżeniu zużycia tego surowca o 15 proc. w całej Wspólnocie. Decyzja burzliwie dyskutowana, która doczekała się szeregu wyjątków od reguły. Odstąpiono od zasady, że każdy kraj UE będzie musiał osiągnąć ową 15-proc. redukcję na rzecz wspólnego dla wszystkich progu, co oznacza, że niektóre państwa będą musiały dokonać większych cięć w konsumpcji niż inne. Innymi słowy, nie było i nie będzie łatwo.
Ale to przecież żadna nowość. Spójrzmy na to, co działo się w europejskiej energetyce przez ostatnie dwie, trzy dekady. Każdy kraj prowadził własną politykę energetyczną i stawiał na te zasoby, które dawały mu największe korzyści. Skandynawowie na zielone źródła energii: hydroenergetykę czy wiatraki; Francuzi obstawali przy swoich elektrowniach atomowych; Niemcy postawili wszystko na gaz; Polska – na węgiel. Właściwie każda z tych decyzji miała charakter polityczny. Społeczeństwa Północy są wyczulone na sprawy ekologii, nad Sekwaną przemysł nuklearny zawsze był dumą narodu i prężną częścią gospodarki, Berlin musiał znaleźć jakiś sposób, by spektakularnie zerwać z atomem przy jednoczesnym zachowaniu stabilności systemu energetycznego, nad Wisłą zaś wsparcie dla górnictwa było jednym z nielicznych priorytetów, jaki stawiał sobie każdy kolejny rząd.
Decyzje sprzed lat przyniosły poszczególnym państwom rozmaite skutki i dziś dla jednych grymasy i pogróżki Kremla nie mają żadnego znaczenia, a dla innych gaz płynący lub niepłynący przez rury z Rosji oznacza być albo nie być. Przy brukselskich stołach negocjacyjnych udało się uniknąć niekończącego się roztrząsania, kto wybrał lepiej i dlaczego – postawiono na współodpowiedzialność. I ona będzie się rozkładać nierówno: Polska, jak na swoje potrzeby, ma stosunkowo niewielkie magazyny gazu, ale co dopiero Portugalia, której magazyny są, w dużym przybliżeniu, dziesięciokrotnie mniejsze? Czy będzie w stanie w jakikolwiek sposób angażować się w potencjalne działania ratunkowe dla Niemiec?
Dlatego najważniejszy aspekt wtorkowej decyzji UE to sygnał dla rynków energetycznych, że Europa nie będzie bezczynnie przyglądać się i płacić za drożejące surowce. Taki gest ma uspokoić rynki, złagodzić cenowe rajdy i choć trochę związać ręce spekulantom. Bo to nie brak gazu jest dziś naszym (nie tylko – ani nawet nie przede wszystkim – polskim) największym zmartwieniem. Zapasy w europejskich magazynach stopniowo rosną, analitycy zakładają, że zimę przetrwamy, choć w znacznym stopniu magazyny wydrenujemy. Chodzi o to, żeby nie spustoszyć skarbców państw, portfeli obywateli i budżetów firm. I nie karmić agresywnego dyktatora.
Czytaj więcej
Rachunki za prąd i gaz dramatycznie rosną w niemal całej Unii Europejskiej. O dziwo, Polska jest tu wciąż poniżej średniej. Wkrótce może się to jednak zmienić – po podwyżkach zapowiadanych przez firmy energetyczne.