Opozycja głośno krytykuje ponowny wybór prof. Adama Glapińskiego na prezesa NBP, ale po cichu chyba się cieszy, bo ten bezpieczny dla PiS, zaprzyjaźniony z szefem rządzącej partii i sprawdzony w boju szef banku centralnego będzie handicapem dla krytyków ekipy rządzącej.
Nazwisko prezesa NBP, cokolwiek by on nie mówił o swojej cudownej jesiennej przemianie z gołębia w jastrzębia walki z inflacją, stało się wręcz synonimem jej skoku w Polsce. O jego odpowiedzialności za nadmierny wzrost cen przekonanych jest 31,3 proc. pytanych w majowym sondażu IBRIS dla „Rzeczpospolitej”, a nieco mniej, bo 28,2 proc., winą obarcza PiS i całą ekipę rządząca.
Forsując tę kandydaturę PiS straciło okazję na nowe otwarcie – posadzenie za sterami NBP ekonomisty nieobarczonego w oczach obywateli brzemieniem odpowiedzialności za obecny stan polskiego pieniądza. Kogoś, kogo sprzeczne wypowiedzi nie naruszałyby – jak wypowiedzi prof. Glapińskiego z ostatnich dwóch lat – wiarygodności banku centralnego. Jest ona bardzo istotna dla kształtowania przez NBP oczekiwań inflacyjnych. Ograniczone zaufanie obywateli i uczestników rynków do prezesa utrudni bankowi centralnemu doprowadzanie do znacznego spadku inflacji, nawet jeśli rząd – jak wynikałoby z ostatnich zapewnień jego przedstawicieli – przestanie prowadzić proinflacyjna politykę kolejnych hojnych wydatków.
Wyzwanie przed nowym starym prezesem NBP jest ogromne, bo inflacja przyspiesza. W kwietniu skoczyła do 12,4 proc. licząc rok do roku z 11 proc. w marcu. Przerażenie budzi aż 4,4-proc. skok cen żywności – nie rok do roku, ale w ciągu zaledwie miesiąca. Jak piszą ekonomiści z ING BSK, to największy wzrost od dwóch dekad! W oczach wręcz drożeje mięso: drobiowie (+14,4 proc. w jeden miesiąc!) i wieprzowina (+12,1 proc.).
Ceny żywności mocno wpływają na nastroje społeczne, których nie poprawi też wzrost wydatków na utrzymanie mieszkania i energię. Licząc od grudnia ub.r. wzrost ten przekroczył 10 proc., i to mimo obniżenia w lutym z 23 proc. do 5 proc. VAT-u na prąd, i do zera – na gaz. Obniżka podatkowa miała się skończyć 31 lipca, ale pewnie zostanie przedłużona, skoro kontrakty na dostawę prądu w 2023 r. biją rekordy na Towarowej Giełdzie Energii. A to może oznaczać aż 50-proc. podwyżkę cen dla odbiorców indywidualnych.