Nic nowego pod słońcem, broń gazowa już kiedyś przerażała świat. Było to w czasie I wojny światowej: po raz pierwszy użyto jej w roku 1915 pod Ypres, a Niemcy byli tak zaskoczeni ogromem sukcesu, że nie zdołali go nawet wykorzystać.
Rosja nie była wprawdzie pionierem bojowego użycia gazu, jednak swoje zasługi pod tym względem też ma – wiek temu marszałek Tuchaczewski stłumił z jego pomocą bunt chłopów w guberni tambowskiej. Użycie gazu przeciwko zbuntowanym poddanym najwyraźniej spodobało się kremlowskim władcom. Z czasem doszli jednak do wniosku, że istnieją w tym zakresie skuteczniejsze sposoby niż wypuszczanie chmur iperytu i sarinu. W czasach ZSRR opletli kraje satelickie siecią swoich rurociągów, uzależniając je od swoich dostaw i grożąc wstrzymaniem w przypadku nieposłuszeństwa (pamiętam, że w latach 1980–1981 jedno z głównych pytań brzmiało: zakręcą kurek z ropą i gazem dla Polski czy nie?).
Czytaj więcej
Polska odmówiła płatności za błękitne paliwo w rublach zamiast w dolarach. W odwecie Kreml zakręca kurek. Po Polsce Gazprom także zapowiedział, że dostawy gazu przestaną płynąć także do Bułgarii.
Pozostałość tego uzależnienia jest widoczna do dziś: Polska, mimo dość konsekwentnie (jak na nas) realizowanego programu ograniczania zależności od rosyjskiego gazu, wciąż zaspokaja tymi dostawami 40 proc. swojego zapotrzebowania. To jednak i tak niewiele w porównaniu z Czechami i Słowacją (70 proc.), Bułgarią (80 proc.) czy Łotwą (95 proc.). No a poza tym nas przez dekady zmuszała do tego sytuacja; gorzej z Niemcami i Włochami, które są dziś uzależnione od rosyjskiego gazu w 50 proc., wyłącznie w wyniku swoich błędnych decyzji.
Czy akcja podjęta przeciw Polsce i Bułgarii to początek gazowej wojny z Europą? Optymista powie, że raczej nie. Rosji zależy na dostawach gazu do zachodniej Europy, gdzie sprzedaje ponad połowę całego eksportu (dostawy do Niemiec i Włoch są dwukrotnie większe niż do całej wschodniej części Unii). Znacznie większa jest wartość eksportu rosyjskiej ropy, a co więcej – ropa jest dostarczana głównie drogą morską, gdzie znacznie łatwiej zastąpić dostawy rosyjskie innymi. Rosja może przesunąć dostawy z Europy do Chin, ale dopiero po gigantycznych i czasochłonnych inwestycjach. W dodatku zdając się wtedy na cenowy szantaż ze strony odbiorcy-monopolisty. Wygląda więc na to, że przerwanie dostaw do Polski i Bułgarii to tylko straszak mający zmusić Niemcy do złagodzenia kursu.